Przy świątecznym stole

Matka: Stefan, ty już lepiej jedz w domu. Nie chodź do tych Chińczyków ani Turków, bo nie wiadomo, co oni tam do jedzenia wrzucają. Jeszcze jakiegoś psa dostaniesz.

Córka: Tak, tato! Mama dobrze mówi. Mogą tam nawet dać kota! A nie ma to jak mięso z kury czy krowy. One co prawda czują tak samo jak pies czy kot, ale przynajmniej umiemy się tym nie przejmować. I dobrze nam z tym.

Matka: Zosiu, pies to przyjaciel człowieka!

Córka: No dokładnie, przyjaciół się nie zjada. Co innego znajomi, albo obcy.

Matka: Nie denerwuj mnie. Chodzi o cały gatunek! Co z tego, ze innych psów nie znasz – wszystkie sa przyjaciółmi człowieka. Niektóre nawet umierają na grobach właścicieli!

Córka: Mamo, przepraszam, że się wtrącam w waszą kulinarną dyskusję, ale to bardzo dziwne co mówisz. Myślałam, że żeby się przyjaźnić, to trzeba się znać. Skoro tak bardzo cenisz przyjaciół, myślę, że powinnaś mimo wszystko popierać zjadanie tych psów, które są bezdomne. One nie są niczyimi przyjaciółmi.

Ojciec: To chyba jednak pójdę do Chińczyka. Nie dzisiaj oczywiście. W święta jemy w domu. Zjedzmy trochę żurku. Widzę, że kiełbasa dobrze pływa i jajeczko mu towarzyszy. Mówiłaś, że jajka masz od sąsiadki?

Matka: Tak, te kury tam dobrze mają. Trawy w lecie poskubią, w zimie im kurnik Maria ogrzewa.

Córka: A do weterynarza to chodzi z nimi na miejscu, czy do miasta jeździ?

Matka: Do jakiego weterynarza?

Córka: A faktycznie, przecież kury to takie zwierzęta, fenomen wśród zwierząt, co to nigdy nie chorują. Nogi nie skaleczą ani nie złamią. Nie mają problemów z sercem, nerkami czy wątrobą. Ani nawet z jajowodami, mimo że ich tak intensywnie używają. Okazy zdrowia. Odporne na wszystko.

Matka: No nie wiem, ale w każdym razie zimą mają dogrzewane.

Córka: A gdzie je Maria chowa jak umrą?

Matka: Nie rozumiem. Ona nie czeka aż umrą. Zabija je na rosół.

Córka: Nie czeka, aż się rozchorują, tylko prewencyjnie zabija. Rozumiem.

Ojciec: Ale życie mają dobre, sama słyszałaś co matka mówiła.

Córka: O tak. I na tyle krótkie, żeby się nie zdążyły rozchorować.

Ojciec: Kury są po to, żeby były jajka i mięso.

Córka: Tato, nigdy nie mogę wyjść z podziwu jak ty wszystko potrafisz tak zwięźle ująć. Ja bym tak nie potrafiła. Faktycznie, kury to maszyny do składania jajek. 200-300 rocznie. Człowiek jest geniuszem, że tak potrafi przekształcić fizjologię zwierząt. Niejeden doktorat powstał na tej podstawie. Przecież przodkowie współczesnych kur składali tylko paręnaście jaj rocznie! Dla zdrowia kur to ogromne obciążenie, ale w końcu nie muszą tego długo znosić. Rok, dwa i hop pod nóż. Tym razem na mięso.

Ojciec: Córuś, a skąd ty to wszystko wiesz?

Córka: Trochę czytam.

Ojciec: No tak. Tylko wiesz, nie przesadzaj z tym, bo jeszcze weganką zostaniesz.

Córka: No właśnie nią jestem.

Ojciec: No to masz przechlapane. Babcia tu będzie za godzinę. Do kościoła poszła. Jak się dowie, że jej żurku ani sernika nie ruszysz, to zawału dostanie.