Sen nocy letniej

– Cześć, pochodzę z książki Douglasa Adamsa „Restauracja na końcu Wszechświata”. Byłam tam kelnerką  i oferowałam swoje ciało na obiad. Oczywiście pełna fikcja literacka. A do naszego miasteczka przybyłam już po śmierci autora – przywitała się krowa.

– Witaj, świetnie mówisz po polsku  – odpowiedziała z uśmiechem polska łaciata, która nie uciekła z transportu do rzeźni.  Ten wyczyn nie udał się też milionom jej kuzynek i tysiącom sióstr urodzonych ze sztucznego zapłodnienia nasieniem anonimowego ojca. Były hodowane dla trójpaku: mleko, cielęcina, wołowina. – Jestem Katarzyna. A ty jak masz na imię? – zapytała.

– W zasadzie Douglas zostawił mi wolną rękę w tym zakresie. Mówcie mi Daisy – odpowiedziała Daisy, która zajmowała niewielkie gospodarstwo 15 minut na kopytach od ścisłego centrum gęsto zaludnionego, tfu, zazwierzęconego miasteczka, do którego pozostali przybyli po zmartwychwstaniu, czy – jak kto woli – po przejściu przez Tęczowy Most.

– Mam na imię Zofia. Ja też sama wybrałam swoje imię – przywitała się kura o pięknym, brązowym upierzeniu, które zdążyło już odrosnąć, podobnie jak uda, skrzydła, piersi i głowa. Przybyłam tu, kiedy nie udało mi się załapać na Meat Free Monday. Najwyraźniej organizator akcji, Paul McCartney, zaleca troskę  o zwierzęta tylko na początku tygodnia. I to tylko o te z nas hodowane na mięso. We wtorek wsadzono mnie do ciężarówki, bo znosiłam już za mało jajek, a wieczorem odebrano mi to, na czym – według etyka Petera Singera – zwierzętom nieszczególnie zależy.

– Odebrano Ci życie – pokiwała ze smutkiem Daisy. Paul był kiedyś, że tak powiem, bardziej całotygodniowy w kwestii niejedzenia mięsa – dodała z nutą sarkazmu. – Ale faktycznie, nabiał i jajka wcinał bez zastanowienia. A Peter, lepiej nie mówić. Wyzwalać zwierzęta chce tylko od cierpienia. Ludzie czytają jego książki bez zrozumienia i nazywają go ojcem praw zwierząt. Prawa zwierząt bez prawa do życia? Ech – westchnęła Daisy.

– Kunegunda – przywitała się krótko świnia, którą (po tym jak wydała na świat wiele prosiąt) jedzono z umiarem. – Jestem ofiarą kampanii „Ograniczaj mięso”. Podobne do Meat Free Monday. Jeden czort. W ulotce brak informacji, że nie da się zabić zwierzęcia „tylko trochę” oraz że trzy kotlety w tygodniu zamiast siedmiu też wymagają zabicia jakiejś świni. Nie uwzględniono też faktu, że ludzie się samooszukują: mówią, że jedzą mniej i sami w to wierzą, podczas gdy tak naprawdę jedzą tyle samo albo nawet więcej.

Wszechświatowa krowa (obecnie małomiasteczkowa Daisy) westchnęła głęboko. Na co zdała się ironia Adamsa, skoro nikt jej nie załapał? Jak można uwierzyć, że zwierzę samo oddaje się do zjedzenia? A jednak witryny sklepów mięsnych były wytapetowane wizerunkami uśmiechniętych zwierząt. Z kartonów mleka uśmiechały się „wypasione” krowy. Ludzie uspokajali się myśląc, że „przecież one są hodowane właśnie po to”. Wierzyli, że to robi moralną różnicę. Mit o nieuniknionym przeznaczeniu i o wolontariacie zwierząt poświęcających się dla ludzkości był doniosły i całkiem przyjemny. Nie mówiąc już o tym, że niektórzy nie potrzebowali nawet tego.

– Dlaczego „Kunegunda”? Nie próbowałaś czegoś bardziej swojskiego? – zaciekawiła się Daisy.

– Swojskości to miałam po uszy w kojcu porodowym. Małorolne gospodarstwo, dwadzieścia stanowisk, dużo odebranych mi dzieci i dużo niesprzątanego gówna. Swojska bezwzględność i swojski smród. Esencja nieprzemysłowej eksploatacji. Moje imię to jedyna rzecz, która pozwalała mi pamiętać, że jestem zwierzęciem, a nie maszyną czy śmieciem.

– Mówią – odezwała się Daisy – że należy zlikwidować fermy przemysłowe i będziemy mieli z powrotem raj na ziemi: małe gospodarstwa, gdzie ręka rolnika czule głaszcze zwierzęta  i głaskać przestaje tylko wtedy, gdy zwierzęta oddalą się pląsając po trawie i ręka staje się za krótka.

– Tak, przytaknęła Kundegunda, tak mówią. No, może nie nazywają tego rajem na ziemi. Nie są na tyle bezczelni. Ale sugerują, że w tym leży rozwiązanie problemu. Muszę przyznać, że jestem do tego nastawiona bardzo sceptycznie. Może ciasnota i gówno utrudniają mi przyjęcie dobrej nowiny. A może fakt, że w tym raju też odbierają i zabijają moje dzieci. A, i byłabym całkiem zapomniała, również fakt, że mnie też w końcu wsadzili do transportu do rzeźni. Pewnie z troski o mój macierzyński instynkt: żebym mogła spotkać się z moimi dziećmi w zaświatach.

– Trochę grubymi nićmi to szyte – zadumała się Zofia. Skoro byli tak pełni troski, czemu nie ujawnili jej od samego początku, tylko chowali, jak dobry prezent pod choinkę. To jedno, a drugie – przecież oni nie wierzą, że zwierzęta żyją po śmierci. Kunegundo, chyba dokonałaś projekcji własnej troski na twoich „gospodarzy”.

– Fakt – westchnęła Kunegunda. W najlepszym razie wydawali się obojętni.

– Profesor Zimbardo, ten od Stanfordzkiego Eksperymentu Więziennego, twierdzi, że zachowanie ludzi w dużej mierze zależy od sytuacji, w jakiej się znajdą i od roli, jaką pełnią. Studenci-strażnicy zachowywali się podle wobec studentów-więźniów, bo taka rola przypadła im w udziale. Nieraz siły działające na nas w danej sytuacji są istotniejsze niż nasz charakter czy osobowość. Może gospodarze nie są tacy źli sami z siebie, tylko fakt, że grają rolę rolników przed sobą nawzajem i przed społeczeństwem sprawia, że się tak zachowują – stwierdziła Katarzyna.

– Oglądałam wykład z nim na Youtube’ie – dorzuciła Zofia. – Letnicy mieli go na laptopie. Byłam akurat w pobliżu po zniesieniu jajka. Pamiętajcie, że Zimbardo nie zwalniał sprawców z odpowiedzialności. Twierdził tylko, że siły sytuacyjne mogą być czymś w rodzaju okoliczności łagodzących. Od siebie dodam, że coś mi się widzi, że rolnicy grają rolę rolników, a konsumenci konsumentów w społeczeństwie, gdzie ramy relacji między ludźmi a innymi zwierzętami nakreśla szowinizm gatunkowy. A może zapędziłam się w interpretacji?

Pianie koguta obudziło Marię. Otworzyła oczy i poczuła pod policzkiem fakturę papieru. Zasnęła czytając „Restaurację na końcu Wszechświata”. Na ekranie laptopa zastygł bez ruchu profesor Zimbardo wygłaszający wykład o efekcie Lucyfera na SWPS. Maria związała włosy w mało staranny kucyk, narzuciła rozpinany sweter na sukienkę, w której zasnęła i wyszła z wynajmowanego pokoju. Gospodarstwo agroturystyczne, w którym spędzała urlop, miało dużo zwierząt. Kątem oka zauważyła odjeżdżającą spod płotu ciężarówkę. Szybkim krokiem przemierzyła podwórze i weszła do obory. Łaciata i Mućka stały tak jak wczoraj, choć wyglądały na niespokojne. Ich dzieci w oborze już nie było.

Czytaj dalej: