Nie tylko Harambe

Goryl Harambe zginął naprawdę. 28 maja 2016 roku, na wybiegu ogrodu zoologicznego w Cincinnati. Jednak ogrom reakcji, szczególnie w internecie, dodał tej śmierci wymiaru symbolicznego. Śmierć Harambe symbolem jest jednak niejednoznacznym.

Dla jednych smutek i złość z nią związane mówią o ludzkiej fascynacji dzikimi zwierzętami, która czasem (tylko czasem) kosztuje życie zwierzęcia. Dla innych smutek i złość świadczą o ludzkiej dominacji nad dzikimi zwierzętami, która regularnie odbywa się kosztem zwierząt (śmierć Harambe jest tu tylko ekstremalnym przykładem takiego “kosztu”), więc należy tylko zmodyfikować funkcjonowanie ogrodów zoologicznych. Dla części fascynatów zoo, śmierć Harambe kosztem uratowania dziecka była okazją do hejtu skierowanego przeciwko “złej” matce chłopca, a nawet przeciwko nieobecnemu na miejscu zdarzenia ojcu.

Ponieważ medialne śmierci ikonicznych zwierząt dzieją się w kontekście niemedialnych rzeźni odbierających życie miliardom zwierząt nieikonicznych oraz w związku z faktem, że chłopiec i jego rodzice byli czarni, chcę postawić dodatkowe pytania:

Ilu spośród ludzi opłakujących śmierć goryla w zoo korzysta równocześnie z ogrodów zoologicznych, a ilu jest przeciwnych trzymaniu tam i rozmnażaniu dzikich zwierząt i dlaczego?

W naszej pamięci, sięgającej dwa pokolenia wstecz (opowieści naszych dziadków i rodziców), ogrody zoologiczne są stałą częścią krajobrazu miejskiego. Można wręcz powiedzieć, że mieszkańcy miast, które nie mają zoo, z zazdrością patrzą na sąsiadów posiadających takie miejsce. Wiadomo, że jeśli chodziła babcia i mama, pójdę i ja.

Formy rozrywki i spędzania wolnego czasu często się “dziedziczy” (i wzbogaca tym, co nowe) specjalnie się nad tym nie zastanawiając. A jeśli nas kto zapyta, zawsze mamy dyżurne racjonalizacje: edukacja  – bo na filmie to nie to samo, co zobaczyć słonia na żywo; i ochrona zagrożonych gatunków  –  zadowalamy się deklaracją dyrektorów ogrodów zoologicznych, nie pytając jaki odsetek zwierząt trzymanych w zoo kiedykolwiek trafi na wolność.

Amerykański etolog poznawczy Marc Bekoff podpowiada nam jak moglibyśmy w sposób nieszablonowy podejść do sprawy Harambe. Zamiast rozważać wte i wewte wysokość ogrodzenia, szczelność barierki, możliwość zastosowania środka usypiającego zamiast broni palnej, czy nieostrożność rodzica, Bekoff pyta “Po pierwsze dlaczego Harambe w ogóle był w zoo?” i proponuje zaprzestanie hodowli dzikich zwierząt, stopniowe zamykanie ogrodów zoologicznych i przerzucenie uwolnionych środków na ochronę środowiska naturalnego, gdzie zwierzęta żyją na wolności.

Ile spośród osób opłakujących śmierć Harambe na co dzień korzysta z eksploatacji zwierząt, (której częścią jest przecież zabijanie) jedząc mięso, nabiał i jaja?

Nawet gdybyśmy dzięki zoo mieli porządną edukację (zamiast zwykłego zaspokojenia ciekawości), to warto się zastanowić jaką cenę mają za to płacić zwierzęta. Takie pytanie zadają przeciwnicy ogrodów zoologicznych zapominając niestety o kontekście, w jakim pada to pytanie.

Większość osób, które chcą pokazać dziecku jak duży w rzeczywistości jest tygrys albo jak słoń macha trąbą, już odpowiedzieli sobie na inne pytanie: jaką cenę mają płacić zwierzęta za ich nawyki dotyczące jedzenia i ubierania się. Jedzą schabowe, na chleb kładą ser żółty, smażą jajecznicę. Noszą skórzane buty i wełniane swetry oraz kurtki obszyte futrem. No dobra, niektórzy zdecydowali się na sztuczne futerko w odpowiedzi na kampanie antyfutrzarskie, ale pozostałych nawyków nie zmienili.

Pewnie warto zadać sobie pytanie na ile są to świadome, samodzielne wybory, a na ile “odziedziczony” sposób odżywiania się i ubierania. Pewnie łatwo jest uzmysłowić sobie, że te wybory nie wynikają z okrucieństwa. Niemniej te wybory świadczą o cichym (a czasem głośnym) przyzwoleniu na krzywdzenie zwierząt dla podtrzymania określonego stylu życia konsumentów i określonego sposobu zarabiania na życie hodowców, rzeźników, przetwórców i restauratorów.

Przeciwnicy ogrodów zoologicznych mogą sami być nieweganami i dzielić zwierzęta na te lepsze (słonie, tygrysy, goryle, przede wszystkim gatunki zagrożone) i te gorsze (hodowane na mięso i dla mleka lub jaj krowy, świnie i kury). Zatem walczą o zamykanie ogrodów, bo współczują zamkniętym w nich zwierzętom i równocześnie korzystają z eksploatacji innych zwierząt, bo … są do tego przyzwyczajeni.

Jeśli zaś weganie angażują się w publiczny sprzeciw wobec ogrodów zoologicznych, to mają do wyboru dwie drogi: albo zestawią krzywdę zwierząt w przemyśle rozrywkowym i spożywczym jako różne formy tego samego problemu, czyli eksploatacji zwierząt; albo będą udawać (na potrzeby tej kampanii), że szeroki kontekst powszechnej eksploatacji zwierząt nie istnieje i że ogrody zoologiczne są raczej wyjątkiem od reguły dobrego traktowania zwierząt przez społeczeństwo.

Dopiero wtedy pytanie “czy edukacja dzieci ma się odbywać kosztem zwierząt w zoo” nabiera sensu. Usuńmy zoo, a edukacja dzieci będzie już przebiegać wzorowo z poszanowaniem zwierząt. A co ze szkolną stołówką serwującą mięso, nabiał i jajka? A co z rodzicami serwującymi w domu to samo? Nie, zoo nie jest wyjątkiem. Raczej wpisuje się w dobrze znaną regułę.

Czarowanie rzeczywistości nie zmienia jej. Żyjemy w społeczeństwie, którego kultura jest głęboko szowinistyczna gatunkowo (zwierzęta pewnych gatunków traktujemy wyjątkowo źle tylko dlatego, że należą do tych gatunków – “bo to tylko świnia, nie pies”, “bo to tylko kura, nie kot”) i potrzebna jest zmiana paradygmatu, a więc na początek podważanie jego podstaw (tak jak podważa się rasizm czy seksizm). Dodawanie dzikich zwierząt z zoo do obecnej grupy “pupilów” (przede wszystkim psów i kotów) tylko wzmacnia jako “słuszną” zasadę dzielenia zwierząt na pupilów i grupę, którą można wykorzystywać i krzywdzić. Jako błąd wskazuje się wtedy tylko zaliczenie niektórych gatunków do niewłaściwej grupy.

Ilu spośród ludzi złych na rodziców chłopca, który dostał się na wybieg Harambe, pochopnie oskarżyło ich o patologię rodzinną tylko dlatego, albo głównie dlatego, że rodzina ta była czarna?

Obywatelka Cincinnati utworzyła petycję „Justice for Harambe” skierowaną do dyrektora zoo, w którym zginął Harambe oraz do służb zajmujących się ochroną dzieci w hrabstwie Hamilton. Trzy dni po wypadku było pod nią ponad 350 tysięcy podpisów, potem tempo podpisywania zwolniło, ale i tak liczba blisko 512 tysięcy osiągnięta wczoraj jest duża. Nie powiem „imponująca”, bo ta petycja w ogóle mi nie imponuje. Wbrew zapewnieniom autorki, wygląda dokładnie jak polowanie na czarownice.

Po pierwsze, oskarżenie pada wobec obydwojga rodziców, choć na miejscu zdarzenia była tylko matka z trójką pozostałych dzieci. Po drugie, oskarżenie jest nieuzasadnionym uogólnieniem: incydent jest od razu zaklasyfikowany jako zaniedbanie (a nie wypadek) i włączony w szerokie spektrum rzekomej patologicznej sytuacji w domu dziecka. Autorka petycji żąda zbadania środowiska rodzinnego, aby uchronić (sic!) dziecko i jego rodzeństwo (sic!) od dalszych (sic!) przypadków zaniedbania przez rodziców.

Oświadczenie prokuratora hrabstwa Hamilton o odstąpieniu od postawienia zarzutów matce i pomyślna wizyta pracowników opieku społecznej zostały przyjęte przez autorkę petycji z niezadowoleniem! Przecież ona wiedziała od samego początku jak się rzeczy mają. Wielu zadaje pytanie czy kolor skóry oskarżanej rodziny miał znaczenie dla pochopności tego oskarżenia.

Przy okazji śmierci Harambe i niewątpliwie w związku z faktem, że chłopiec, który wpadł na wybieg goryla był czarny, pojawiło się też hasło All Lives Matter – szczególnie na internecie w postaci memów czy tweetów. Hasło to jako pierwszy wypowiedzieć miał w 2015 roku Martin O’Malley amerykański biały polityk działający na rzecz praw człowieka w odpowiedzi, czy też w kontrze, do ruchu Black Lives Matter powstałym w 2013 roku.

Ruch Black Lives Matter zapoczątkowała działaczka społeczna Alicia Garza publikując na Facebooku “A love letter to black people” w odpowiedzi na kolejne uniewinnienie sprawcy zabójstwa nieuzbrojonego czarnego mężczyzny, właściwie nastolatka – 17-letniego Trayvona Martina w Sanford na Florydzie. Zabójca pełnił rolę strażnika obywatelskiego na chronionym osiedlu, a ofiara była gościem mieszkanki tego osiedla.

W ostatnich latach w USA doszło do szeregu zabójstw nieuzbrojonych czarnych nastolatków i dorosłych, a sprawcami części z nich byli policjanci. Black Lives Matter jest ruchem sprzeciwu wobec brutalności policji wobec czarnych, profilowaniu etnicznemu przestępców, a więc przeciwko współczesnym formom rasizmu wobec czarnych. Black Lives Matter ma obecnie ponad 30 oddziałów w Stanach Zjednoczonych, a hasło “All Lives Matter” jest często odbierane jako niechęć do konfrontowania się z rasizmem wobec czarnych, jako schowanie go pod dywan poprzez wrzucenie do ogólnego worka z problemami trapiącymi ludzkość.

Żadna analogia nie jest idealna, ale spróbuję mimo wszystko. Na polskim gruncie odpowiednikiem ruchu Black Lives Matter byłby ruch przeciwko przemocy domowej wobec kobiet, zaś ekwiwalentem kontrhasła “All Lives Matter” – stwierdzenie, że każdy może być ofiarą przemocy domowej (również mężczyzna).

Jeden z czarnych blogerów komentując to hasło w kontekście Harambe zatytułował swój artykuł “All Lives Matter When it’s a Black Gorilla, not a Black Man”. No właśnie. Tym bardziej więc prawa zwierząt powinny iść w parze z prawami człowieka, z wyczuciem wrażliwego kontekstu, jakim niewątpliwie w USA jest dyskryminacja czarnych obywateli i obywatelek.

Ilu spośród ludzi wściekłych na dyrekcję ogrodu zoologicznego, że zabiła, a nie uśpiła, goryla, żądałaby uśpienia, gdyby na wybiegu znalazło się ich dziecko?

To pytanie pozostawię bez komentarza.

Walka o prawa zwierząt nie jest walką o wygodny i dobrze zabezpieczony wybieg dla hodowanych goryli. Nie jest też ustanawianiem hierarchii ważności życia zwierząt, gdzie na szczycie są zwierzęta należące do gatunków zagrożonych, potem zwierzęta domowe, a na końcu zwierzęta dzikie niezagrożonych gatunków i zwierzęta hodowane na mięso, skóry i futra czy dla mleka i jaj.

Prawa zwierząt czerpią z ideologii praw człowieka, poszerzając krąg istot znaczących moralnie o czujące ból zwierzęta. Ból czuł Harambe, czuje go też każda krowa, świnia czy kura wieziona na rzeź. Nie ma między nimi różnicy co do podstawowych praw, podobnie jak nie ma różnicy między człowiekiem o wysokim i niskim IQ jeśli chodzi o podstawowe prawa człowieka.

Czytaj dalej: