Wegetarianizm i weganizm: wspólne korzenie, różny mianownik

Trochę historii

Zacznę od początku. Od początku weganizmu i kontekstu, w jakim się rozwinął. W 1847 roku w Anglii powstało The Vegetarian Society, którego celem była promocja wegetarianizmu definiowanego jako powstrzymanie się od jedzenia mięsa, a ściślej rzecz ujmując  – jako powstrzymanie się od jedzenia zwierząt: nie tylko ssaków i ptaków ale także ryb i innych zwierząt wodnych i lądowych. Powody niejedzenia zwierząt były różne, ale, co dla weganizmu istotne, obejmowały również współczucie wobec zwierząt.

To właśnie kwestia etycznego stosunku wobec zwierząt sprawiła, że już w latach 1909-1912 na łamach The Vegetarian Messenger wydawanym przez The Vegetarian Society, dyskutowano o tym, czy wegetarianie powinni jeść nabiał i jajka. Dyskusja odnowiła się po I Wojnie Światowej, a w 1943 roku, na zebraniu The Vegetarian Society, niejaki Donald Watson przedstawił wykład przeciwko jedzeniu nabiału, który następnie opublikowano w The Vegetarian Messenger.

Kiedy Donald Watson i podobnie myśląca Elsie Shrigley zaproponowali utworzenie podgrupy wegetarian niejedzących produktów odzwierzęcych, The Vegetarian Society odmówiło twierdząc, że organizacja powinna skupiać się na propagowaniu niejedzenia mięsa. Watson, Shrigley i cztery inne osoby, które już parę lat wcześniej odrzuciły jedzenie nabiału i jaj, założyły więc osobne towarzystwo, nadając swojej filozofii i stylowi życia nazwę „veganism” a siebie nazywając „vegan”. Komentując nową nazwę, Watson stwierdził, że weganizm miał swój początek w wegetarianizmie ale był też naturalnym wnioskiem, który z wegetarianizmu należało wyciągnąć.

O co chodzi w weganizmie?

Jak zdefiniowano weganizm w latach 40. XX wieku, już po utworzeniu The Vegan Society? Bardzo prosto, w sposób, który rzeczywiście oddaje ducha tej filozofii i praktyki życiowej. Jeden z założycieli, Leslie J. Cross, powiedział, że weganizm to „emancypacja zwierząt polegająca na wyzwoleniu ich z eksploatacji z rąk człowieka”. Później dodano, że „celem weganizmu jest zakończenie wykorzystywania zwierząt przez człowieka dla produkcji żywności, innych towarów, a także zakończenie wykorzystywania zwierząt do pracy, wiwisekcji, koniec polowania na zwierzęta i wszelkich innych sposobów wykorzystywania, które są eksploatacją zwierząt przez człowieka”.

W 1976 roku, kiedy Towarzystwo zostało zarejestrowane jako organizacja charytatywna, powstała definicja, którą The Vegan Society posługuje się do dziś: “Weganizm to filozofia i sposób życia, który stara się wykluczyć – w stopniu w jakim jest to możliwe i wykonalne – wszystkie formy eksploatacji i okrucieństwa wobec zwierząt w związku z produkcją żywności, ubrań czy w jakimkolwiek innym celu; co za tym idzie weganizm promuje rozwój i wykorzystywanie alternatyw wolnych od składników odzwierzęcych i niezwiązanych ze zwierzętami, które są korzystne dla ludzi, zwierząt i środowiska.”

Reasumując, weganizm to sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt. Jak wykazali już pierwsi weganie, jeszcze przed erą ferm przemysłowych, produkcja mleka i jajek jest także formą eksploatacji zwierząt.

Ale przecież …

Ale pierwsi weganie zaczęli od wegetarianizmu – powiedzą z satysfakcją weganie, którzy sentymentem darzą czas, kiedy byli wegetarianami, albo wegetarianie, którzy chcą dowartościować swój status quo (odsuwając przejście na weganizm w bliżej nieokreśloną przyszłość lub w ogóle nie biorąc tego pod uwagę). Tak, pierwsi weganie najpierw byli wegetarianami. Byli pierwszymi osobami, które nie jedząc mięsa zdały sobie sprawę z arbitralności swojego wyboru.

Skoro w niejedzeniu mięsa kierował nimi szacunek wobec zwierząt, zwrócili uwagę na fakt, że jedzenie nabiału i jaj temu szacunkowi zaprzeczało. Przestali więc konsumować te produkty i założyli The Vegan Society, żeby promować filozofię szacunku wobec zwierząt i styl życia zgodny z tą filozofią. Nigdy więcej nie obejrzeli się za siebie, nie snuli nostalgicznych opowieści o tym jak to kiedyś byli wegetarianami.

Nie polecali nikomu wegetarianizmu właśnie dlatego, że wiedzieli, że – brutalnie rzecz ujmując – nie ma etycznego sensu odrzucać wołowinę i cielęcinę, a pić mleko, odmawiać jedzenia rosołu z kury a jeść jajka, nie jeść jagnięcia, ale kupować owczy ser i wełniane swetry. To trochę tak, jakby nie płacić za cyrk z tygrysami, ale iść do cyrku z wielbłądami. Albo jeszcze lepiej: nie kupić skóry z wielbłąda, ale iść do cyrku który wykorzystuje tego wielbłąda za życia i jest gotowy sprzedać go na mięso i skórę jak tylko jego stare kości, mięśnie i ścięgna przestaną dawać radę na arenie. Owszem, mięso najbardziej i najłatwiej kojarzy się z krzywdzeniem zwierząt, ale jest tylko jedną z form eksploatacji zwierząt.

Żonglerka etykietami

Kiedy rezygnujemy z rozmowy o etycznych powodach wyborów związanych ze stosunkiem do zwierząt, wrzucamy wegetarianizm i weganizm do jednego worka, a następnie zawartość worka rozsypujemy na stole kuchennym, wokół którego zaczynamy rozmawiać o diecie, to popadamy w pozbawione etycznego sensu żonglowanie etykietami i produktami.

Nie je mięsa, bo jest wegetarianinem; nie je produktów odzwierzęcych, bo jest weganinem; je mięso, bo nie jest wegetarianinem. Może zjeść zupę zabielaną krowią śmietaną, bo jest wegetarianinem; nie może zjeść tej zupy, bo jest weganinem. Nie może zjeść tego sera żółtego z naturalną podpuszczką z cieląt, bo jest wegetarianinem. Może zjeść jogurt z krowiego mleka, bo jest wegetarianinem.

Ta żonglerka relatywizuje kwestię stosunku do eksploatacji zwierząt i samą eksploatację. Eksploatacja zwierząt staje się czymś etycznie neutralnym jak noszenie spodni, a stosunek do eksploatacji staje się zatem kwestią preferencji tak jak preferencja do noszenia spodni. Analogiczna dyskusja w odniesieniu do spodni wygląda tak: Nie nosi spodni, bo jest zwolenniczką spódnic, nie nosi spodni i spódnic, bo jest zwolenniczką wyłącznie sukienek; nosi spodnie, spódnice i sukienki, bo lubi każdego po trochu. Spodnie, spódnica czy sukienka – co kto woli. Wegetarianizm, weganizm, dieta tradycyjna – co komu bardziej smakuje.

Świadomy wybór

Dlatego refleksja nad przyczynami wyborów, które składają się na nasz styl życia, pozwala, by wybory te były bardziej świadome. Rozpoznamy wtedy czym dyktowane są nasze wybory: tradycją rodzinną lub religijną, kulturą, w której wyrośliśmy, czy samodzielnymi przemyśleniami na temat stosunku do innych ludzi i zwierząt? Zazwyczaj takie wybory to melanż naszej samodzielności, presji społecznej i naszego konformizmu/non-komformizmu.

Są rzeczy mało istotne, które możemy po prostu sobie odpuścić i poddać się presji rodziny lub grupy. Ale są rzeczy ważne, które np. tradycja rodzinna czy kultura przedstawia jako mało istotne, lub dopuszcza dużą dawkę hipokryzji pozwalającej na dobre deklaracje i złą praktykę. Tak jest właśnie w przypadku stosunku do zwierząt: z jednej strony większość zgadza się z zasadą, że nie należy zadawać niepotrzebnego cierpienia (zarówno ludziom jak i zwierzętom), a z drugiej strony większość korzysta z eksploatacji zwierząt jedząc produkty odzwierzęce (mięso, nabiał i jajka) i nosząc ubrania ze zwierząt (skórę, wełnę; futro noszone jest rzadziej).

Nie zadawać niepotrzebnego cierpienia

Zgadzamy się z zasadą, że zadawanie niepotrzebnego cierpienia i śmierci jest etycznie bardzo trudne do obrony, choć wiemy też bardzo dobrze, że zadawanie cierpienia i śmierci jest w naszym życiu nieuniknione. Zasadę tę większość z nas stosuje, kiedy mamy bezpośrednią styczność ze zwierzętami, nawet jeśli są to owady, co do których nie ma przekonujących dowodów, że są zdolne do cierpienia.

Kiedy ktoś idzie chodnikiem i zobaczy żuka lub biedronkę, specjalnie zrobi większy lub mniejszy krok, żeby uniknąć nadepnięcia owada. Sprawy komplikują się oczywiście, kiedy jedziemy na rowerze, prowadzimy samochód lub przemieszczamy się autobusem. Jednak  komplikacja spowodowana nieuniknionością zabicia owadów w takich okolicznościach nie powstrzymuje nas przed robieniem dziwnych kroków na chodniku.

Trudność osiągnięcia 100 procent normy nie przekłada się na popadnięcie w nihilizm. Sprawa ma się podobnie w wielu innych przypadkach. Ratujemy psa ze schroniska wiedząc, że nie uratujemy wszystkich psów. Staramy się dobrze nim opiekować i leczyć wiedząc, że nie zawsze będziemy w stanie mu pomóc – nie każdą chorobę zauważymy wystarczająco wcześnie, nie każdą będziemy w stanie wyleczyć.

Gorzej nam idzie ze stosowaniem zasady niezadawania niepotrzebnego cierpienia, gdy nie mamy bezpośredniej styczności ze zwierzętami, które są wykorzystywane i zabijane w produkcji mięsa, nabiału, jajek, skóry, wełny czy futra. Jest tak między innymi dlatego, że przyzwyczajono nas do korzystania z tych produktów zanim nauczyliśmy się mówić, czytać, pisać, krytycznie myśleć i zdobywać wiedzę. A jednak płacenie za te produkty łamie zasadę niezadawania niepotrzebnego cierpienia. Dlaczego? Hodowanie zwierząt w celu uzyskania tych produktów niewątpliwie wiąże się z cierpieniem fizycznym i psychicznym.

Cierpienie fizyczne wynika zarówno z warunków życia, w których zwierzęta doświadczają głodu, pragnienia, bólu jak i z selekcji hodowlanej, która deformuje anatomię i fizjologię. Dostęp do wody i jedzenia szczególnie u małych zwierząt trzymanych w dużych grupach zależy od tego, czy zwierzęciu uda się dostać do pokarmu czy poidła. Śmierć pewnego odsetka zwierząt wynikła z zagłodzenia, nieleczonych ran, złamań kończyn czy agresji innych zwierząt i jest wliczana w koszty produkcji.

Wielu obrażeń czy chorób się nie leczy, bo to się nie opłaca, a także dlatego, że nawet gdyby ktoś zechciał to robić, byłoby to niewykonalne np. przy fermie trzymającej parędziesiąt większych czy parę tysięcy mniejszych zwierząt. Wszystko jest podporządkowane opłacalności produkcji, w tym selekcja hodowlana. Do rzeźni jadą ledwo trzymające się na nogach sześciotygodniowe kurczęta o gigantycznej jak na swój wiek posturze.

Krowy, których laktacja jest dziś trzy razy większa niż sto lat temu, cierpią często na zapalenie wymion, których ciężar i rozmiar utrudnia chodzenie. W wieku 4-5 lat krowy, których laktacja się zmniejszyła, lub które nie mogą już zajść w ciążę także jadą do rzeźni.  Ubojnie kupują również roczne lub dwuletnie kury wyczerpane nieustanną owulacją, której wynikiem jest składanie 200-300 jaj rocznie. Dla porównania, dziki przodek tych ptaków składał jaj tyle ile potrzebował do przedłużenia gatunku: paręnaście rocznie.

Zwierzęta cierpią też psychicznie nie mogąc nawiązywać relacji społecznych jakie są im potrzebne (świnie uwięzione w kojcach porodowych), lub gdy są odrywane od swoich bliskich (cielę od swojej matki parę godzin po porodzie) lub przeciwnie, gdy przebywają w zbyt dużej grupie i tłoku (kury na fermach klatkowych i bezklatkowych) lub w pobliżu innych osobników, gdy tak naprawdę potrzebny jest im samotniczy tryb życia (np. norki amerykańskie).

Całe to cierpienie i zabijanie jest niepotrzebne, bo nasze potrzeby, które dzięki takiemu zapleczu cierpienia spełniamy mogą być albo spełnione inaczej, albo nie są w ogóle potrzebami. Tak, potrzebujemy jeść i pić, potrzebujemy, żeby jedzenie miało wartościowe składniki odżywcze. Potrzebujemy ubrań. Jednak wszystkie te potrzeby możemy spełnić bez hodowania w tym celu zwierząt. Tak jak nie potrzebujemy mięsa, tak też nie potrzebujemy mleka czy jaj. Tak jak nie potrzebujemy futer, tak też nie potrzebujemy  skór i wełny.

Największe na świecie stowarzyszenie dietetyków Academy of Nutrition and Dietetics (wcześniej: American Dietetic Association) potwierdza na podstawie rosnącej liczby badań, że dietą roślinną z dodatkiem suplementu B12 jesteśmy w stanie sprostać naszym potrzebom żywieniowym. Co więcej, dobrze ułożona dieta roślinna będzie służyć zdrowiu, pomagać leczyć niektóre choroby; będzie też profilaktyką chorób cywilizacyjnych takich jak cukrzyca czy choroba niedokrwienna serca. Spieszę dodać, że każdą dietę trzeba dobrze ułożyć. Źle ułożone diety zawierające produkty odzwierzęce stoją za plagą chorób cywilizacyjnych i, jak widać, powodują nie tylko niepotrzebne cierpienie zjadanych zwierząt i tych hodowanych dla mleka czy jajek, ale przyczyniają się do równie niepotrzebnego cierpienia ludzi stosujących takie diety.

Nie zabijać niepotrzebnie

Ponieważ temat zabijania jest często pomijany, gdy koncentrujemy się tylko na tym w jakich warunkach zwierzęta żyją, uważam, że trzeba omówić go osobno. Jakby nie było, zabicie jest krzywdą i to nieodwracalną. Jak zabijanie ma się do do mięsa, mleka, jaj, skór, wełny i futer? Związek jest oczywisty w przypadku mięsa i futra. Nie ma mięsa, dosłownie, dopóki zwierzę nie zostanie zabite. Do tego czasu późniejsze mięso to po prostu mięśnie, których zwierzę używa do poruszania się, które może napinać i rozluźniać zgodnie z własną wolą; mięśnie, które tworzą układ mięśniowy. To także tkanka tłuszczowa, przylegająca do mięśni.

Późniejsze mięso, to też organy wewnętrzne, np. żołądek, który zajmował się trawieniem pokarmu, jelita, w których następowało wchłanianie składników pokarmowych, wątroba, która filtrowała krew, serce, które biło w klatce piersiowej. Późniejsze mięso to też kości kończyn, żebra z tkanką mięśniową. Jeśli chodzi o futro, to pamiętam, że będąc dzieckiem myślałam, że je się strzyże, ale nie. Okazuje się, że zdziera się je razem ze skórą z norki czy lisa. Bez futra da się żyć, ale bez skóry już nie. Mówię oczywiście o tych zwierzętach i o świniach, krowach i cielętach, z których także zdziera się skóry. Jest futro – była śmierć. Jest skóra – kogoś zabito.

A mleko? Przecież leci z wymienia bez zabijania. Tak, nie trzeba zabić, żeby wydobyć mleko i na tym kończą się rozważania niejednego wegetarianina. Ale co trzeba robić, żeby produkować mleko i sprzedawać je w cenie produktu codziennej konsumpcji a nie w cenie złota? Trzeba hodować krowy zmienione selekcją hodowlaną w taki sposób, że ich organizmy produkują gigantyczne ilości mleka. Trzeba wcześnie zacząć je zapładniać i po porodzie odbierać im dzieci. Trzeba zabijać cielęta płci męskiej na cielęcinę i odchowywać cielęta płci żeńskiej na kolejne dojne krowy. Niedługo po porodzie trzeba znowu zapładniać, żeby laktacja szła za laktacją.

Trzeba sprzedawać do rzeźni, kiedy krowa będzie miała mniej mleka, lub gdy będzie chora, nieopłacalna, lub gdy będą problemy z zajściem w ciążę. Trzeba zabijać, bo bez tego w koszt mleka trzeba by wliczyć utrzymanie kolejnych byczków, niepłodnych krów, utrzymanie tych wszystkich zwierząt i leczenie ich aż do śmierci. Tak, jeśli laktacja ma być utowarowiona, jeśli ma być produktem, dawać radę konkurencji, to zabijanie wpisuje się w plan działania. Zabijanie jest tu zaplanowane, dzieje się z premedytacją, jest nieodłączną częścią produkcji mleka. Analogiczne mechanizmy rządzą produkcją jajek.

Odrzucić eksploatację zwierząt

Dyskusje na temat etyczności jedzenia nabiału i jajek zaczęły się w The Vegetarian Society już na początku XX wieku, a więc parędziesiąt lat przed rozwojem przemysłowej hodowli. Zauważono więc nie intensyfikację cierpienia, ale po prostu niepotrzebne cierpienie. Zauważono, że produkcja nabiału i jaj, jest formą eksploatacji zwierząt tak jak produkcja mięsa. Zauważono wreszcie, że kury hodowane dla jajek i krowy hodowane dla mleka także są zabijane w związku z tą formą eksploatacji.

Grupa, która postanowiła wziąć te obserwacje na poważnie, założyła nową organizację, nadała nową nazwę filozofii emancypacji zwierząt polegającej na wyzwoleniu z eksploatacji z rąk człowieka (tak, to właśnie pierwsza definicja weganizmu). The Vegetarian Society pozostało przy arbitralnym odrzuceniu tylko mięsa.

Niewątpliwie weganizm i wegetarianizm mają wspólne korzenie, ale nie mają wspólnego mianownika. Tylko weganizm polega na odrzuceniu eksploatacji zwierząt. Wegetarianizm przywodzi na myśl osobę, która chcąc mieć pełny obraz rzeczywistości postanowiła otworzyć tylko jedno oko. Z kolei jedzenie produktów odzwierzęcych przez ludzi, którzy teoretycznie zgadzają się z zasadą, by nie zadawać niepotrzebnego cierpienia jest patrzeniem na rzeczywistość przez pryzmat wyobrażeń i życzeń ale z zamkniętymi oczami. Co stoi na przeszkodzie, żeby otworzyć obydwoje oczu?

Czytaj dalej: