Brzydkie słowo na “H”

Ha jak humanitarny. Pierwsze skojarzenie? Ładne: pomoc humanitarna. Jest niesiona ofiarom klęski żywiołowej czy wojny. Dotyczy ludzi. W Polsce najbardziej znaną organizacją angażującą się w takie działania jest Polska Akcja Humanitarna. Drugie skojarzenie? Brzydkie, karykatura pierwszego: ubój humanitarny. Jest uskuteczniany na zwierzętach wybranych gatunków. W Polsce realizują go liczne ubojnie, zwane też niekiedy zakładami mięsnymi.

Polska Akcja Humanitarna kopie studnie, by ludzie mieli wodę, prowadzi program dożywiania dzieci, dostarcza najpotrzebniejsze przedmioty – zestawy odzieży, środki higieny osobistej, koce, namioty, moskitiery. Zapewnia też pomoc medyczną. Ubojowcy zaś odbierają zwierzętom życie, czyli to, co najcenniejsze. Zadają nieodwracalną krzywdę. Ale jeśli zabijają zgodnie z odpowiednimi przepisami, nazywa się to „ubojem humanitarnym”.  Czy można sobie wyobrazić większe oddalenie od pierwotnego znaczenia słowa? Dlaczego z jednej strony wpłacamy na PAH,  z drugiej mówimy bez wysiłku: akceptuję ubój, byle robiono to humanitarnie?

”Ubój” to usankcjonowane prawem masowe zabijanie zwierząt hodowanych na mięso, skóry, futra i wełnę oraz dla mleka i jaj. Jest dozwolony przez Ustawę o ochronie zwierząt. Logicznie myślący kosmita zapoznający się z naszą kulturą i rozumiejący podstawowe znaczenia słów w języku polskim dojdzie zatem do wniosku, że ubój podpada pod ochronę zwierząt.

Oczywiście, jak możemy się domyślić, Ustawa dodaje, że uśmiercanie, którego jedną z form jest ubój, może odbywać się wyłącznie w sposób „humanitarny polegający na zadawaniu przy tym minimum cierpienia fizycznego i psychicznego”. No i zajefajnie – myślimy sobie krojąc nożem i widelcem smażoną kurzą pierś lub tłukąc kotlet wieprzowy tłuczkiem do odpowiednich zwierząt, pardon, tłuczkiem do mięsa. Kosmita też póki co uspokojony. Mamy tu przecież do czynienia z … ochroną podczas zabijania. Ustawa chroni zwierzęta do samego końca. Hurra! Możemy spać i trawić spokojnie.

Zaraz, zaraz. Jeśli możemy mówić o humanitarnym uboju (tj. ochronie podczas zabijania), dlaczego akceptujemy go w odniesieniu do świni, kury czy krowy, ale już niekoniecznie wobec psa czy kota? Odpowiadamy krótko i zwięźle, my obywatele i obywatelki, oraz konsumenci i konsumentki, że pies i kot to zwierzęta domowe, a świnia, kura i krowa to zwierzęta gospodarskie. Tych pierwszych ubój nie dotyczy, dopiero tych drugich tak. Lekcja z dzieciństwa doskonale przyswojona.

W ilu książeczkach człowiek się tego naczytał po tym, jak czytała nam mama (dziś coraz częściej też tata).  Masowość zabijania, widok wszystkich możliwych etapów rozcinania zwierząt „gospodarskich” na części pierwsze, a następnie pyszne z nich dania utwierdzają nas w przekonaniu, że możemy to zabijanie nazywać „ubojem”, oraz że państwo zadba o to, by ilość cierpienia fizycznego i psychicznego była minimalna. Minimalna w stosunku do czego? Ano w stosunku do tego, co trzeba zrobić, żeby zwierzę zabić.

A czy trzeba zwierzę zabić? To pytanie nie pada. Jesteśmy przecież przyzwyczajeni do zabijania, zapewnieni o jego humanitarności, działamy w kontekście ustawy o ochronie zwierząt, a ochrona ta obejmuje ubój zwierząt gospodarskich. Pytanie czy trzeba zwierzę zabić nie pada też dlatego, żeśmy już sobie na nie odpowiedzieli. Tak sprytnie, że bez zadawania.

Ubój musi być przecież akceptowany na zasadzie domyślności przez społeczeństwo, które z niego na co dzień korzysta: konsumentów mięsa, mleka i jajek, sklepy, hurtownie, przetwórnie, rzeźnie i hodowców. Tak, również wegetarianie korzystają z uboju „zużytych” krów i kur, który załatwia problem karmienia i leczenia zwierząt „niewydajnych” i tym samym umożliwia masową sprzedaż nabiału i jaj w cenach ogólnodostępnych produktów żywnościowych.

Oczywiście ubój zwierząt nie dotyczy tych wegetarian, którzy zaopatrują się u dobrych i bogatych wiejskich kobiet trzymających krowy, ich potomstwo a także kury do naturalnej śmierci i opłacających rosnące rachunki za leczenie starzejących się zwierząt u zaprzyjaźnionych lekarzy weterynarii a następnie utylizujących zwłoki za dodatkową opłatą. Tacy wegetarianie oczywiście nie tykają półek z nabiałem i jajami w sklepie ani nie jedzą produktów z dodatkiem nabiału czy jaj w restauracjach.

Osobiście nie spotkałam takich wegetarian. Znam za to takich, którzy twierdzą, że kury i krowy przez nich wykorzystywane mają „dobre życie”. O śmierci jakoś nie wspominają, ale zapewne zwierzęta te dostają ochronę podczas zabijania. Wracamy zatem do uboju „humanitarnego”, który zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt ma dotyczyć rocznie około 800 milionów zwierząt lądowych w Polsce.

Pozostawię na chwilę bez odpowiedzi pytanie o odbieranie życia, żeby przyjrzeć się temu, co nas tak uspokaja, kiedy mówimy „byle to było humanitarnie”. Jak już wspomniałam, mamy Ustawę o ochronie zwierząt (pierwsze „uf”) i mamy akt wykonawczy do tej ustawy – rozporządzenie, które mówi kto może zajmować się ubojem i jak ubój ma przebiegać w przypadku poszczególnych gatunków zwierząt (drugie „uf’). Mamy nawet Parlamentarny Zespół Przyjaciół Zwierząt, którego członkowie korzystają z uboju.

Muszą więc być przekonani, jako przyjaciele, że cierpienia jest tam tylko tyle ile trzeba, żeby zwierzę zabić. Wiadomo przecież, że przyjaciół zabija się tylko humanitarnie (trzecie „uf”). Muszą wierzyć, że osoba pełnoletnia po zawodówce i trzymiesięcznej praktyce w ubojni z pewnością będzie żywo zainteresowana tym, by zwierzęciu zadać ni mniej ni więcej tylko to minimum cierpienia, które będzie miała skrzętnie wyliczone. Muszą ufać, że nie tylko nastawienie pracowników będzie nosiło cechy ochrony podczas zabijania, ale że również cały sprzęt działać będzie bez zarzutu, a zwierzęta będą spokojne i z losem swym pogodzone.

Rozporządzenie opiera się chyba na takim założeniu, gdyż drób i króliki, zgodnie z pkt 4 par 7, wolno podwieszać i ogłuszać pod warunkiem, że będą sobie wisieć „rozluźnione”. Kto był ze zwierzętami u weterynarza wie najlepiej jak bywają tam zrelaksowane, zatem w ubojni zapewne można uzyskać podobny efekt, szczególnie gdy zawisną głową w dół. Nie od dzisiaj wiadomo, że zwierzęta oddają nam się z ufnością (kolejne uf).

Nasze humanitarne przepisy, których najczęściej nie znamy, wydają nam się jeszcze bardziej humanitarne, gdy zestawimy je z inną, obcą praktyką zabijania. Tak było już wielokrotnie podczas kampanii przeciwko ubojowi rytualnemu, gdzie humanitaryzm polskiego uboju świecił jasnym światłem obnażając barbarzyński mrok tego gorszego, okrutnego uboju, podczas którego przekraczane jest minimum cierpienia potrzebnego do przerobienia zwierzęcia w porządny stek czy hamburgera.

Humanitarny i niezawodny ubojowiec, humanitarne, zawsze udane ogłuszenie w 800 milionach przypadków rocznie – nasza cywilizacyjna zdobycz w ochronie zwierząt (podczas zabijania) starły się z cywilizacją, która za punkt honoru stawia sobie, by zwierzęta cierpiały parę minut dłużej.  Niejeden humanitarysta mógł dać upust antysemityzmowi, dla którego znalazł przecież namacalne podstawy.

Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu, a także przepisy, które mają umożliwić nazywanie uboju humanitarnym skupiają się na odpowiedzi na pytanie: JAK należy zwierzęta zabijać. Równocześnie nie dopuszczają do stawiania pytania: CZY można zwierzęta zabijać? A dokładniej: czy można, z moralnego punktu widzenia, zabijać zwierzęta dla steku, hamburgera, mleka do kawy, jajecznicy? Czy można usprawiedliwić zabijanie, które służy podtrzymaniu mojego stylu życia?

I rodzi to kolejne pytania: Jeśli odpowiadam sobie, że tak, można zabijać zwierzęta z wymienionych wyżej powodów,  to w jaki sposób dochodzę do wniosku, że krowom można to robić a psom już nie? Tylko na podstawie tradycyjnego podziału na domowe i gospodarskie? I nie jest to zachęta do zabijania także psów, lecz pytanie o to, dlaczego przechodzimy do porządku dziennego z zabijaniem krów (i innych zwierząt). Dla większości z nas nie jest to przecież kwestia naszego życia, bo możemy stosować dietę roślinną.

Humanitarny ubój to ściema podobnie jak byłby nią humanitarny rozbój, humanitarne włamanie lub humanitarny gwałt. Ubój, podobnie jak rozbój, włamanie i gwałt, jest zadaniem krzywdy – niezasłużonej i niekoniecznej. Etykieta „humanitarności” może więc służyć tylko jako jedno: wielka zasłona dymna. Gdyby pomoc humanitarna dawana przez PAH znaczyła tyle co „humanitarny” w kontekście uboju zwierząt należałoby przed taką pomocą przestrzegać.

Czytaj więcej: