Dobrostan, czyli brzydkie słowo na D

„Należy pytać nie o to, czy zwierzęta mogą rozumować, ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć.” – stwierdził w 1780 roku angielski prawnik i filozof Jeremy Bentham we „Wprowadzeniu do zasad moralności i prawodawstwa”. To znany cytat, szczególnie wśród osób, którym bliski jest los zwierząt, i które czytały „Wyzwolenie zwierząt” Petera Singera. Ten australijski filozof kontynuuje spuściznę Benthama w zakresie utylitaryzmu i zajmuje się etycznymi aspektami stosunku człowieka do innych zwierząt.

Bentham jako pierwszy w zachodnim świecie stwierdził, że zdolność do cierpienia jest kryterium istotnym moralnie, ważniejszym nawet niż zdolność do rozumowania czy mowy. Wcześniej typowano tylko rozum (lub duszę) i używanie języka uznając, że charakteryzują one wyłącznie człowieka. Tym samym nasz gatunek jako jedyny liczył się moralnie. Fajna sprawa, prawda? Bentham złamał tę hegemonię i do wspólnoty moralnej, która obejmowała dotąd tylko ludzi, włączył także zwierzęta pozaludzkie zdolne do cierpienia, np. psa, konia, krowę, świnię czy kurę.

Co to znaczy „włączył zwierzęta do wspólnoty moralnej”? Bentham stwierdził, że ludzie mają wobec nowych członków moralnego kręgu bezpośrednie obowiązki. W zasadzie ograniczył te obowiązki do jednego: skoro zwierzęta są zdolne do cierpienia, człowiek jest im winien humanitarne traktowanie. Innymi słowy, człowiekowi nie wolno zadawać zwierzętom niepotrzebnego cierpienia.

Obowiązek był bezpośredni, to znaczy zachodził między człowiekiem a zwierzęciem. Złośliwe bicie strudzonego konia było niemoralne, bo człowiek zadawał niepotrzebne cierpienie właśnie jemu – koniowi, a nie dlatego, że bicie miało miejsce w obecności dzieci (co czyniłoby szkodę dzieciom), ani dlatego, że zbity koń był własnością innego człowieka (co stanowiłoby szkodę dla właściciela konia), ani dlatego, że sprawca zepsułby sobie charakter (co wyrządziłoby szkodę jemu, a w przyszłości mogłoby być szkodliwe dla innych ludzi, gdyby zaczął stosować przemoc wobec nich). Obowiązek bezpośredni powstrzymania się od zadawania niepotrzebnego cierpienia wynikał po prostu i wyłącznie z faktu, że koń był zdolny do cierpienia.

Od czasów Benthama, wystarczyła zatem zdolność do cierpienia (bez dowodzenia zdolności do rozumowania czy mowy), żeby istoty ją posiadające liczyły się moralnie. Podejście to zaakceptowano i stało się ono podstawą wszystkich regulacji prawnych dotyczących stosunku człowieka do zwierząt. W tamtym czasie było to przełomowe podejście. Pozostaje standardem do dzisiaj. Podstawowym słowem z zakresu tego podejścia jest „dobrostan”. Dlaczego więc nazywam je brzydkim słowem na „D”?

Amerykański prawnik i filozof Gary Francione, w swojej książce „Introduction to Animal Rights. Your Child or the Dog” z 2000 roku poświęcił Benthamowi cały rozdział pt. „Mieć krowę i ją zjeść: Błąd Benthama”. Nie, Francione nie odmawia angielskiemu filozofowi dokonania przełomu, o którym napisałam powyżej. Uznaje go w pełni. Informuje nas jednak o dodatkowej rzeczy, którą Betham napisał, a która słynnym cytatem już się nie stała.

Otóż w tym samym dziele (Wprowadzenie do zasad moralności i prawodawstwa), zanim wypowiedział się przeciwko dręczeniu zwierząt, Bentham sprytnie zabezpieczył tyły (i spiżarnię) twierdząc, że nie ma nic złego w jedzeniu zwierząt (a więc także w ich zabijaniu na jedzenie), bo nie mają one (jego zdaniem) oczekiwań wobec przyszłości i zostają (jego zdaniem) zabite z ręki człowieka sprawniej i szybciej niż dzieje się to w naturze.

Dokładnie tak, Bentham nie zobowiązywał siebie ani nikogo innego do wegetarianizmu czy weganizmu. Nie apelował o zniesienie hodowli zwierząt. Stwierdził tylko, że cierpienie zwierząt liczy się moralnie w takim sensie, że nie należy go zadawać niepotrzebnie. Jednak istnienie niepotrzebnego cierpienia (na przykład bicie ze złości), które jest według Benthama złe moralnie,  oznaczać nieuchronnie musi istnienie cierpienia potrzebnego, które jest według Benthama moralnie dopuszczalne.

Jakie to jest cierpienie? Ano takie, które jest potrzebne do uzyskania np. mięsa, mleka czy jajek, które jeden sprzeda, a drugi kupi. Mieć krowę (nie zadawać jej niepotrzebnego cierpienia) i ją zjeść (zadać jej tylko cierpienie potrzebne). Zgrabnie, ładnie i po krzyku. Dbamy, zabijamy i zjadamy. W czym więc tkwi błąd, o którym pisze Francione?

Francione, autor abolicjonistycznego podejścia do praw zwierząt, którego analizy bardzo cenię, zwraca nam uwagę, że Jeremy Bentham był przeciwnikiem niewolnictwa ludzi, bo zdawał sobie sprawę, że instytucja niewolnictwa, która jednego człowieka traktuje jak własność drugiego, degraduje człowieka zniewolonego do kategorii rzeczy i uniemożliwia realizację jego interesów wystawiając go na łaskę i niełaskę właściciela. Owszem jeden właściciel może być łaskawy, jedna forma niewolnictwa łagodniejsza od innej, ale bycie traktowanym jak rzecz rokuje bardzo źle dla niewolnika.

Interesy właściciela zawsze będą bowiem mierzone z większą starannością niż interesy człowieka zniewolonego. Bentham nie zauważył jednak analogii między niewolnictwem ludzi, które odrzucał, a statusem zwierząt jako własności, który dopuszczał. Z jednej strony równe traktowanie interesów człowieka-niewolnika i człowieka-właściciela wydawało mu się niemożliwe w praktyce; z drugiej strony przeoczył, że jeszcze bardziej niewykonalne jest nadanie wagi interesowi, które posiada zwierzę, by nie cierpieć, gdy na drugiej szalce wagi położony zostanie interes właściciela, by oszczędnie zwierzę wyhodować, z zyskiem je sprzedać i być konkurencyjnym.

Dobrostan zwierząt jest kategorią regularnie używaną właśnie w kontekście warunków chowu i hodowli zwierząt, ze szczególnym uwzględnieniem zwierząt traktowanych jako żywy surowiec (przyszłe mięso, skóra i futro) czy jako żywe maszyny (produkcja mleka, jaj czy wełny). Mówi się o nim obecnie w kontekście zwierząt legalnie trzymanych całe życie w klatkach albo w zatłoczonych pomieszczeniach, stojących we własnych odchodach, oddzielanych siłą od własnego potomstwa, unieruchamianych na całe tygodnie, okaleczanych, nieleczonych z chorób czy urazów, których nie opłaca się leczyć. Dobrostan oznacza w praktyce warunki utrzymania eksploatowanych zwierząt.

Konsumentowi oferuje się dziś różne poziomy dobrostanu, czyli stopniowalność potrzebnego cierpienia i dyskomfortu. Można wybrać jakie cierpienie jest według naszego mniemania „potrzebne” dla zapewnienia naszego moralnego komfortu. Istnieją na przykład certyfikaty dotyczące warunków utrzymania kur znoszących jaja – oznaczone cyframi od 0 do 3. Najwyraźniej niweluje się w ten sposób coś takiego jak obiektywnie „niepotrzebne cierpienie”, które potępiłby Bentham.

Każdy konsument sam kalkuluje, od jakiej dawki zaczyna się niepotrzebne, a gdzie kończy potrzebne cierpienie. Można powiedzieć – dobrostan szyty na miarę.  Mówi się o dobrostanie także w kontekście zwierząt wykorzystywanych w rozrywce (np. dobrostan słonia tresowanego w cyrku do włażenia na taboret i zabawiania publiczności) jak i  o dobrostanie zwierząt między etapami eksperymentów, które sprawiają ból i okaleczają. Dobrostan jest nieodłącznym towarzyszem eksploatacji zwierząt do tego stopnia, że jest także obecny w rzeźni. Tam mówi się – nie żartuję – o ochronie podczas zabijania.

Według Francione’a błąd Benthama tkwi w tym, że powstrzymał się on od rozważenia sytuacji zwierząt będących własnością człowieka w podobny sposób jak zrobił to w przypadku ludzkich niewolników. Status własności – dobitnie powtarza Francione – jest jednym z najgorzej rokujących dla zwierząt czynników. Dopóki zwierzęta będą traktowane jak rzeczy, czyli wyłącznie jak zasób, rzecz, środek do celu, dopóty wszelkie postulaty rozważania na poważnie choćby ich zdolności do cierpienia będą skazane na niepowodzenie.

Francione pyta: Skoro postulat włączenia zwierząt do wspólnoty moralnej i zakaz zadawania im niepotrzebnego cierpienia były tak przełomowe i stanęły u podstaw wszystkich regulacji prawnych mających dbać o dobrostan zwierząt (tzw. welfare) jak to możliwe, że w XX wieku doszło do rozwinięcia ferm przemysłowych, gdzie zintensyfikowanie produkcji tak drastycznie zwiększyło cierpienie zwierząt? Francione odpowiada: Nie można mieć krowy (dbać o nią) i ją zjadać (krzywdzić ją).

Nie można zarazem traktować zwierzęcia jako istoty zdolnej do cierpienia i jako żywca rzeźnego, czy maszyny do produkcji mleka. Ci, którzy myślą, że da się to robić, sami się oszukują. Ci, którzy wiedzą, że tego zrobić się nie da, ale twardo heblują kolejne przepisy, być może próbują pomóc zmartwionym konsumentom zwierząt podtrzymać konsumpcję i względnie czyste sumienie. Jednak projekt dobrostanu w eksploatacji po prostu nie działa. To oksymoron.

Prawodawstwo dobrostanowe robi jeszcze jedną rzecz, oprócz tego, że nie działa: tak bardzo skupia naszą uwagę na pytaniu W JAKI SPOSÓB eksploatować zwierzęta, że wyklucza z naszego horyzontu myślowego pytanie CZY MUSIMY eksploatować zwierzęta. Co więcej, nawet jeśli to drugie pytanie gdzieś się pojawia, od razu jest traktowane jako radykalne, utopijne, idealistyczne, albo – co gorsza – jako wstęp do zamachu na wolność do eksploatowania zwierząt.

Prawodawstwo dobrostanowe współdziała z gospodarką opartą na traktowaniu zwierząt jak rzeczy i z naszym pragnieniem, by niewielkim kosztem, mieć wrażenie, że jesteśmy cywilizowanym społeczeństwem. W końcu miarą człowieczeństwa ma być stosunek do zwierząt. No to mamy. Dobrostanowy, szyty na taką miarę, jaką akurat właściciel, hodowca, czy konsument uzna za stosowną.

Czytaj więcej:


Katarzyna Biernacka

Zajmuję się prawami zwierząt i jestem weganką. Przez 10 lat (2006-2016) działałam w Stowarzyszeniu Empatia. Interesuję się krytycznym (oraz bezkrytycznym) myśleniem i psychologią społeczną. Prawa człowieka są dla mnie oczywistym punktem odniesienia w temacie praw zwierząt. Z wykształcenia jestem nauczycielką angielskiego. Od jakiegoś czasu, w ramach wolontariatu, uczę polskiego. Lubię pisać, czytać i mówić (kolejność tego lubienia bywa różna).