Brudne banknoty w czystym świecie?

Pod koniec listopada 2016 r. na Twitterze wybuchł skandal. Bank Anglii, drukujący banknoty dla Anglii i Walii, przyznał – w odpowiedzi na bezpośrednio zadane pytanie – że nowe banknoty pięciofuntowe zawierają tłuszcz zwierzęcy. W następstwie tego oświadczenia, pewien weganin stworzył petycję, w której domaga się od banku usunięcia łoju z banknotów argumentując, że jest to nie do zaakceptowania dla milionów wegan, wegetarian, wyznawców hinduizmu, sikhów i dżinistów w Wielkiej Brytanii. 7 grudnia 2016 roku, pod petycją widniało już ponad 131 tysięcy podpisów.

Bank wydał oświadczenie, że o łoju w swoich pięciofuntówkach, produkowanych w nowej technologii z granulatu polimerowego, dowiedział się niedawno od swojego dostawcy, firmy Innovia. Bank zapewnił, że poważnie traktuje opinie swoich klientów i stwierdził, że Innovia zastanawia się czym zastąpić kontrowersyjny składnik wspomagający antystatyczne właściwości plastikowych banknotów. Bez wątpienia potencjał sprzeciwu to paręset milionów osób, więc trudno go nie zauważyć. Alternatywą dla łoju, pochodzącego najczęściej z zabitych w rzeźni krów, ma być na przykład olej kokosowy.

Pionierem w używaniu polimerowych banknotów, które mniej się brudzą, są trwalsze i trudniejsze do podrobienia, jest Australia. Używa ich już około 30 krajów. W Polsce na razie nie wprowadzono tej technologii. Niemniej, w świetle rewelacji z Anglii, Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych wydała oświadczenie, że nasze banknoty (wciąż papierowe) nie zawierają produktów odzwierzęcych. Przy okazji wymknęło jej się jednak, że dotyczy to tylko banknotów zmodernizowanych, drukowanych od 2014 roku, gdyż starsze zawierają żelatynę. A więc i u nas mamy do czynienia z pieniędzmi, w których skład wchodzi produkt pochodzący z rzeźni.

Jak zareagowały duże organizacje, takie jak The Vegetarian Society i the Vegan Society działające w Wielkiej Brytanii?  The Vegetarian Society umieściło na swojej stronie oświadczenie prasowe, że skontaktowali się z Bankiem Anglii jak tylko dowiedzieli się o sprawie i zaoferowali pomoc i wyjaśnienie w czym leży problem.

Organizacja zamieściła też linki do artykułów i wywiadów, m.in. tekstu “Why vegetarians aren’t happy with the UK’s new £5 note”, gdzie zacytowano Dyrektorkę Naczelną the Vegetarian Society, Lynne Elliot “Myślę, że jest tak dlatego [chodzi o tak głośny sprzeciw], że ludzie wkładają dużo wysiłku w unikanie używania produktów, które pochodzą z uboju zwierząt. Uważają na kosmetyki, środki czystości czy odzież, i w odniesieniu do tych wszystkich produktów mają możliwość wyboru. Niestety o taki wybór jest bardzo trudno w przypadku banknotów stosowanych jako waluta w danym kraju”. ” Najwyraźniej, the Vegetarian Society sprowadziło sprawę do obrony praw osób o określonej wrażliwości, które chcą mieć możliwość realizacji swoich potrzeb.

W tym samym artykule z cnbc, czytamy fragmenty oświadczenia, które the Vegan Society wysłało do cnbc: “(Łój) nie musi być używany w banknotach ponieważ istnieje wiele roślinnych alternatyw. Wykorzystywanie zwierząt w ten sposób jest przestarzałe i niekonieczne, nie mówiąc już o tym, że w oczywisty sposób jest okrutne. Chociaż weganie nie będą mogli zrezygnować z używania tych banknotów, liczymy na to, że Bank Anglii i jego dostawca potraktują sprawę poważnie i będą używać alternatywnych, przyjaznych weganom składnikach we wszystkich banknotach drukowanych w przyszłości.” Warto spojrzeć na kontekst, w jakim wypowiada się przedstawicielka The Vegan Society.

Czy żyje ona w społeczeństwie, które wyrugowało systemową eksploatację zwierząt, większość jest weganami, a tylko od czasu do czasu mamy do czynienia z “przestarzałą” praktyką eksploatacji zwierząt lub importu produktów z eksploatacji odbywającej się poza granicami kraju? Czy produkty pochodzące z rzeźni są rzadkością, a łój w banknotach wyjątkiem? Nie, jest wprost przeciwnie.

W Wielkiej Brytanii, podobnie jak w innych krajach Zachodu, eksploatacja zwierząt jest lukratywną gałęzią gospodarki (podobnie jak kiedyś opłacalne było niewolnictwo ludzi porywanych z Afryki). Nie wiem ile zwierząt ginie w rzeźniach angielskich; w Polsce jest to około 800 milionów ptaków i ssaków. Zwierzęta giną w rzeźni w związku z produkcją mięsa, a także w wyniku produkcji mleka i jajek. Z rzeźni wyjeżdżają mięśnie (czyli mięso), kości, krew, tłuszcz, organy wewnętrzne i skóra.

Część jest wykorzystywana w przemyśle spożywczym, część w przemyśle odzieżowym, część jako karma dla zwierząt domowych czy dla zwierząt mięsożernych na fermach, gdzie hoduje się zwierzęta na futra. Po rozdzieleniu szczątków zwierząt po tych wszystkich gałęziach gospodarki zostaje wciąż ogromna ilość “towaru”, który można sprzedać, a który ze względu na dostępność (te 800 milionów rocznie podwaja się co roku) jest tani. Składniki odzwierzęce bywają używane w produkcji plastikowych torebek, opon rowerowych i samochodowych, klejach, biopaliwach, kosmetykach i wielu innych produktach. Ich wszechobecność wynika z faktu, że eksploatacja zwierząt jest zinstytucjonalizowana, systemowa i masowa. Dziwienie się, że łój pojawił się w banknotach jest w takich okolicznościach …. dziwne.

Dziennikarze podchwycili i powtórzyli w wielu artykułach to, o czym mówiła petycja: banknotów nie chcą używać weganie, wegetarianie, a także wyznawcy paru religii Wschodu. W taki sposób utrwala się stereotyp, że weganizm jest religią. No ale petycję stworzył niezrzeszony weganin, a podpisali ją pewnie także przedstawiciele religii wymienionych obok wegetarianizmu i weganizmu. Chciałam napisać, że martwi mnie podejście obydwu organizacji, które wydają się koncentrować na ludziach nie chcących dotykać “skażonych” banknotów, zamiast na zwierzętach nie chcących cierpieć i umierać w rzeźni.

Jednak złapałam się za język (w zasadzie za rękę) przynajmniej w odniesieniu do Towarzystwa Wegetariańskiego. Jeszcze raz odwiedziłam stronę tej organizacji. Po pierwsze, promuje ono tylko dietę, nie mówiąc nic choćby o skórze, która też jest produktem z rzeźni. Po drugie, dieta, którą promuje Towarzystwo nie zawiera mięsa i produktów spożywczych pochodzących z ciała zabitego zwierzęcia (np. tłuszczu zwierzęcego, żelatyny, podpuszczki, kości) i jajek od kur pozbawionych “wolnego wybiegu”, ale Towarzystwo nie ma nic przeciwko nabiałowi czy jajkom z “wolnego wybiegu”, choć produkty te są ściśle związane z transportami “zużytych” lub “niepotrzebnych” zwierząt (krów, cieląt i kur) do rzeźni. Jaka w tym logika? Jakie uprawnienie ma the Vegetarian Society, żeby pouczać Bank Anglii o nieużywaniu jednego produkt z rzeźni, skoro sama ta organizacja produkty ściśle związane z rzeźnią aprobuje lub pomija milczeniem?

The Vegan Society jest organizacją, która promuje konsekwentne podejście do zwierząt – zachęca, by nie brać udziału w ich eksploatacji. Definicja weganizmu, którą utworzono w 1979 roku, mówi, że chodzi o sprzeciw wobec eksploatacji zwierząt i okrucieństwu wobec nich i próbę wykluczenia w stopniu możliwym i wykonalnym wszystkich form eksploatacji i okrucieństwa wobec zwierząt w związku z produkcją żywności, ubrań czy w jakimkolwiek innym celu; co za tym idzie jest to promocja rozwoju i wykorzystywania alternatyw wolnych od składników odzwierzęcych i niezwiązanych ze zwierzętami, które to alternatywy są korzystne dla ludzi, zwierząt i środowiska.

Już wtedy, i zapewne jeszcze w 1944 roku, kiedy towarzystwo powstawało, zdawano sobie sprawę, że w społeczeństwie masowo eksploatującym zwierzęta stuprocentowe wykluczenie wszystkich form eksploatacji na dany moment jest możliwa tylko częściowo, a sprzeciwowi musi towarzyszyć promocja alternatyw. Jednak punkt ciężkości padał na zwierzęta, na zło eksploatacji zwierząt, na sprzeciw wobec tego zła.

Zatem weganizm narodził się jako ruch w imieniu zwierząt, przeciwko zadawanej im krzywdzie, można śmiało powiedzieć – jako ruch sprawiedliwości społecznej, który ramieniem objął grupę dotąd w praktyce pomijaną mimo deklaracji płynących jeszcze z czasów Benthama o niezadawaniu niepotrzebnego cierpienia. Jednak z biegiem czasu, weganizm zaczął być coraz bardziej utożsamiany z dietą.

Skutkuje to dziś tym, że jest grupa ludzi stosujących dietę roślinną, którzy sami siebie określają weganami, podczas gdy biorą udział w eksploatacji zwierząt w innych, niż dieta, zakresach – noszą odzież ze skóry, wełny czy futra, jeżdżą samochodami ze skórzaną tapicerką, nie mają problemu z jazdą konną, hodują zwierzęta, handlują nimi. Jest też grupa wegan, którzy mocno skupiają się na diecie, i zaczynają uważać się po prostu za kolejną grupę konsumencką (konsumującą wegańskie produkty spożywcze, odzieżowe i korzystającą z wegańskich usług).

Odnoszę wrażenie, że reakcja the Vegan Society na niewegańskie banknoty wpisuje się w traktowanie weganizmu jako trend konsumencki, który wpisuje się w mozaikę różnorodnego społeczeństwa, zamiast kontestować eksploatację zwierząt. W tym scenariuszu nie mówi się, że eksploatacja zwierząt jest zła, tylko dba się o prawo niektórych konsumentów do odseparowania się. Ich stosunek do eksploatacji zwierząt staje się po prostu wyrazem ich indywidualnej wrażliwości, a rynek wegańskich produktów i usług odpowiada po prostu na potrzeby tej grupy. Widać wyraźnie, że prawa zwierząt z tego scenariusza zostają usunięte.

Dla porównania można wyobrazić sobie analogię, gdzie ruch praw dziecka zmienia się w konsumencki ruch rodziców o różnych preferencjach. Rodzice bijący dzieci chodzą do sklepów z paskami, zaś rodzice wolący nie bić dzieci mają do dyspozycji książki opisujące jak wychowywać bez bicia. Obydwie grupy funkcjonują obok siebie. Może co najwyżej dochodzić do komunikacji między nimi, w wyniku czego bijący przekonają niektórych niebijących lub na odwrót. Krzywda dzieci zostaje zrelatywizowana i przetłumaczona na język konsumpcji. Nie chcemy tego w przypadku praw dziecka. Myślę, że jeśli walczymy o prawa zwierząt, nie chcemy tego także dla zwierząt.

Czytaj więcej: