Ustawa o ochronie zwierząt – ochrona zwierząt czy autoportret społeczeństwa
Według wielu ludzi, Ustawa z 21 sierpnia 1997 roku (z późniejszymi zmianami) o ochronie zwierząt zajmuje się ochroną zwierząt. Wniosek jest zasadniczo słuszny, bo – na zdrowy rozum – czym innym miałaby się zajmować taka ustawa? Uważa się, że ustawa ta mówi na czym polega ochrona zwierząt, określa rodzaje zachowań, które są zabronione i przewiduje za nie odpowiednie kary. Wspólnym mianownikiem tych przekonań jest obraz, w zasadzie autoportret społeczeństwa, które całym sobą pragnie ochrony zwierząt i tworzy prawo, aby ochronę tę wprowadzać w życie.
Z autoportretu wynika poręczna dychotomia: MY – słuszna większość obejmująca troskliwych obywateli i obywatelki, dla których prawo jest tarczą i mieczem w walce o ochronę zwierząt, kontra ONI – uciążliwa mniejszość zawierająca sadystów, degeneratów i okrutników (w większości płci męskiej), dla których prawo jest zawadą stającą na przeszkodzie w znęcaniu się nad zwierzętami.
Skoro większość troszczy się o zwierzęta, a wyrazem tej troski jest Ustawa o ochronie zwierząt, krzywda z ręki człowieka może dziać się tylko za sprawą mniejszości i wbrew prawu. Krzywda jest więc z zasady przestępstwem, a jej sprawcami są w/w sadyści, degeneraci i okrutnicy. Krzywda podlega działaniu policji, prokuratury i sądów, wynika z okrucieństwa i jest wyjątkiem. Regułą jest ochrona. Zatem to, co jest akceptowane przez troskliwą większość wpisuje się w ochronę zwierząt, jest legalne i z założenia nie może czynić krzywdy.
Istnienie Ustawy o ochronie zwierząt z pewnością reguluje nam nastrój. Szczególnie uspokajający jest pierwszy artykuł, w którym czytamy, że „zwierzę, jako istota żyjąca, zdolna do odczuwania cierpienia, nie jest rzeczą. Człowiek jest mu winien poszanowanie, ochronę i opiekę.” Niepokoi nas tylko sposób egzekwowania przepisów, umarzanie postępowań, wyroki uniewinniające czy wyroki w zawieszeniu, szczególnie jeśli dotyczą przestępstw spektakularnych, czyli takich, które przypisujemy sadystom/degeneratom/okrutnikom: ktoś wyrzucił psa przez okno, obciął kotu ogon siekierą, wystawił na mróz karton ze świnkami morskimi.
Niepokój i oburzenie idą jednak w parze z przekonaniem, że w zasadzie główny problem leży w sadystach/degeneratach/okrutnikach i nieczułych policjantach, obojetnych prokuratorach i sędziach wydających wyroki oparte na niedorzecznych uzasadnieniach. Główny problem ma leżeć właśnie tam, ewentualnie w niezręcznie sformułowanych przepisach, bo ustawa jako taka odzwierciedla właściwe podejście większości (tak, troskliwych obywateli i obywatelek) do zwierząt.
Faktycznie, ludzie podzielają przekonanie, że nie należy zadawać zwierzętom niepotrzebnego cierpienia. Pod koniec XVIII wieku angielski prawnik i filozof Jeremy Bentham postulował, że cierpienie zwierząt liczy się moralnie. Rewolucyjny jak na tamte czasy postulat przyjął się, co widać we wspomnianym, pierwszym artykule naszej ustawy i ustawodawstwie wielu krajów na świecie. Od ponad 200 lat tworzymy przepisy, które mają na celu ograniczanie cierpienia zwierząt i karanie zadawania niepotrzebnego cierpienia.
W czym zatem leży problem? Jak zauważył prawnik i filozof Gary Francione, postulat Benthama był tyleż rewolucyjny, co bezzębny: z jednej strony uznawał za złe moralnie zadawanie niepotrzebnego cierpienie zwierzętom, z drugiej strony nie podważył żadnej z tradycyjnych form wykorzystywania zwierząt, które cierpienie zwierząt powodowały.
Tym samym, Bentham uznawał za potrzebne i moralnie dopuszczalne każde cierpienie zwierząt, które było związane z produkcją mięsa, mleka, jaj, skór, futer i innych produktów tradycyjnie pozyskiwanych z/od zwierząt w społeczeństwie w jakim żył. Nie wziął pod lupę tych praktyk, by odpowiedzieć sobie na pytanie czy są one niezbędne ludziom do przeżycia. Nie pytał czy ludzie muszą jeść mięso, nabiał i jaja. Pewnie w tamtych czasach miałby trudności ze znalezieniem odpowiedzi, ale pytanie powinien był postawić, jeśli rzeczywiście uważał, że cierpienie zwierząt liczy się moralnie.
Wydaje się zatem, że za niepotrzebne Bentham uznał tylko: (a) cierpienie zadawane z wyłącznie sadystycznych pobudek, (b) cierpienie zadawane w ramach tradycyjnych form wykorzystywania zwierząt, które nie jest konieczne do realizacji tych praktyk i, prawdopodobnie, (c) cierpienie zadawane w ramach nietradycyjnych form wykorzystywania zwierząt. Zatem, jak sądzę, Bentham uznałby za niepotrzebne cierpienie przypalanie psa papierosem, ale wypalanie cielętom znaków rozżarzonym żelazem w celu ich oznaczenia uznałby za potrzebne. Kopnięcie cielęcia byłoby niepotrzebnym cierpieniem, zaś oderwanie go od matki w celu umożliwienia produkcji mleka byłoby cierpieniem potrzebnym. Unieruchomienie kota w klatce dla “zabawy” byłoby moralnie złe, unieruchomienie kury w klatce dla produkcji jaj – moralnie dopuszczalne. I tak dalej.
Współczesne prawodawstwo odzwierciedla ten sposób myślenia. Z jednej strony potwierdza się, że zwierzęta są zdolne do cierpienia i zakłada się, że nie należy zadawać im niepotrzebnego cierpienia. Równocześnie przyjmuje się, że nie należy podważać utrwalonych tradycją form wykorzystywania zwierząt przez ludzi. Zatem wszelkie cierpienie związane z takim wykorzystywaniem jest “potrzebne”, a więc moralnie dopuszczalne i legalne.
W takim układzie wszelkie ustawy “o ochronie zwierząt” mogą zakazać tylko cierpienia zadawanego przez wspomnianych już wcześniej sadystów, degeneratów i okrutników oraz cierpienia, które nie jest potrzebne do realizacji tradycyjnych form wykorzystywania zwierząt, przy czym należy podkreślić, że w odniesieniu do tych ostatnich, “potrzebne” cierpienie to również to, które pozwala na realizację takiej działalności w ramach konkurencji rynkowej.
Podobnie jak Bentham twierdzimy, że zwierzętom nie należy zadawać niepotrzebnego cierpienia, a następnie w Ustawie o ochronie zwierząt potwierdzamy legalność wszystkich tradycyjnych form wykorzystywania zwierząt, które są nierozerwanie związane z zadawaniem cierpienia; w warunkach rynkowej konkurencji cierpienie to może tylko rosnąć. Podobnie jak Bentham nie pytamy (społeczeństwo i ustawodawcy) czy te formy wykorzystywania zwierząt są nam niezbędne do życia, choć odpowiedzi zostały już udzielone: największe na świecie stowarzyszenie dietetyczne Academy of Nutrition and Dietetics potwierdza, że możemy żyć zdrowo na diecie niezawierającej produktów odzwierzęcych, a przemysł odzieżowy dostarcza ubrań bez skóry, wełny, futra czy jedwabiu na każdą porę roku.
Podobnie jak Bentham akceptujemy wykorzystywanie zwierząt i ich zabijanie, nie zadając sobie pytania dlaczego uważamy to za oczywiste. Wyjątkiem do pewnego stopnia są zwierzęta domowe, których zabijanie (ale nie wykorzystywanie) uważamy za krzywdę, choć krowy, świnie czy kury żyć chcą tak samo jak psy czy koty.
Okazuje się, że autoportret społeczeństwa jest mocno sfotoszopowany, tak żebyśmy mogli mieć o sobie dobre zdanie. Sadyści, degeneraci i okrutnicy (choć o nich media trąbią najgłośniej) są w mniejszości. Większość stanowią jednak obywatele i obywatelki troskliwi bardzo selektywnie (wobec własnego psa czy kota), którzy wobec cierpienia zwierząt zadawanego w ramach tradycyjnych form wykorzystywania zwierząt pozostają obojętni.
Część tej większości musi bezpośrednio zajmować się akceptowanym społecznie wykorzystywaniem zwierząt – są to hodowcy i rzeźnicy. I znowu, większość z nich uczy się obojętności wobec cierpienia, które zadają. Hodowcy i rzeźnicy są akceptowani społecznie, bo zadają cierpienie “potrzebne” (po to, by w sklepach sprzedawane było mięso, nabiał, jaja, a także skórzana, wełniana czy futrzana odzież). Pewien odsetek tej grupy, z frustracji lub sadyzmu, zadaje więcej cierpienia i zostaje zaklasyfikowany do sadystów, degeneratów i okrutników, którzy zadają “niepotrzebne” cierpienie. Społeczeństwo żąda, by tacy ludzie zostali ukarani.
O ile wyleczyć się z sadyzmu czy psychopatii jest bardzo trudno, o tyle obojętność zdecydowanie jest reformowalna, nawet jeśli trenowano nas w tym zakresie od dzieciństwa. Ustawa o ochronie zwierząt niestety odzwierciedla ten prawdziwy, wciąż aktualny obraz społeczeństwa, które potępia sadystów, degeneratów i okrutników, ale ze swoją obojętnością wciąż nie postanowiło się rozprawić. A to właśnie ta obojętność jest odpowiedzialna za systemowe krzywdzenie zwierząt na ogromną skalę.
Gdybyśmy całą energię, którą angażujemy w nienawiść wobec sadystów/degeneratów i okrutników, przekierowali na kruszenie tej obojętności i wybór weganizmu, żylibyśmy w społeczeństwie, które nie potrzebowałoby już tak dużo photoshopa.
Ustawa o ochronie zwierząt jest tematem bardzo szerokim, dlatego dzisiejszy wpis jest tylko pierwszym tekstem na ten temat na moim blogu.
Katarzyna Biernacka
Zajmuję się prawami zwierząt i jestem weganką. Przez 10 lat (2006-2016) działałam w Stowarzyszeniu Empatia. Interesuję się krytycznym (oraz bezkrytycznym) myśleniem i psychologią społeczną. Prawa człowieka są dla mnie oczywistym punktem odniesienia w temacie praw zwierząt. Z wykształcenia jestem nauczycielką angielskiego. Od jakiegoś czasu, w ramach wolontariatu, uczę polskiego. Lubię pisać, czytać i mówić (kolejność tego lubienia bywa różna).