Jak zmierzyć, kto liczy się moralnie?

Ted Bundy porywał, torturował, gwałcił i zabijał kobiety. Przez 24 lata Josef Fritzl więził w piwnicy swoją córkę. Gwałcił ją a później więził też trójkę poczętych w ten sposób dzieci. Jest dla nas oczywiste, że jeden i drugi dopuszczał się rażących naruszeń praw człowieka: krzywdzenia, odebrania wolności i życia bez ważnej, usprawiedliwiającej przyczyny, np. w obronie własnej.

Prawa człowieka zakładają, że wszyscy ludzie są równi, a wolność jednych (na przykład do spełniania swoich pragnień, nieważne czy zdrowych czy chorych) ograniczają prawa innych ludzi do życia, wolności a także wolności od tortur. W 1948 roku ONZ uchwaliła Deklarację praw człowieka w odpowiedzi na zbrodnie, jakich naziści dopuścili się podczas II Wojny Światowej. Były to już nie tylko indywidualne, ale przerażające w swej systemowości krzywdy o ogromnej (jak na Europę) skali.

Z prawami człowieka jest jednak ten kłopot, że choć stanowią ważne narzędzie w walce o sprawiedliwość dla ludzi, to nie wyczerpują tematu krzywdy i sprawiedliwości, który dotyczy innych istot. Moglibyśmy się temu sprzeciwić mówiąc, że przecież prawa mogą mieć tylko osoby racjonalne, zdolne do rozumienia pojęcia praw i sprawiedliwości, a także do przyjęcia na siebie obowiązków moralnych.

Zauważmy jednak, że prawa człowieka w ich podstawowym wymiarze stosują się także do dzieci i ludzi z ciężkimi upośledzeniami mózgu, którzy czasowo lub trwale pozbawieni są powyższych zdolności dostępnych ludziom dorosłym nieposiadającym takich ograniczeń lub niepełnosprawności. Pisząc „istoty” mam na myśli zwierzęta, a pisząc „zwierzęta” dodam, że i to wymagać będzie dookreślenia, bo o ile można sensownie mówić o krzywdzie świni to o krzywdzie gąbki (która też jest zwierzęciem) już trudno.

Odpowiedzią na tę lukę w etycznym krajobrazie jest poszukiwanie kryterium innego niż przynależność do gatunku Homo sapiens. Innymi słowy, wychodzimy poza nasz własny gatunek i rozglądamy się, kto powinien liczyć się moralnie. Kto ma psa czy kota przynajmniej intuicyjnie przyzna, że jest to słuszny kierunek.

Etyka praw zwierząt analogicznie do praw człowieka, postuluje, że część zwierząt (spełniających pewne kryteria związane z posiadaniem centralnego układu nerwowego) tym różnią się od przedmiotów martwych (np. krzesła) lub pewnej klasy obiektów żywych (np. drzewa czy gąbki), że posiadają przyrodzoną i nieredukowalną wartość podlegającą ochronie. Ta wartość jest przeciwieństwem wartości instrumentalnej przypisywanej przedmiotom, która rośnie lub maleje w zależności od tego za ile ktoś jest gotów dany przedmiot sprzedać lub kupić.

Biedny czy bogaty, stary czy młody, samotny czy posiadający rodzinę, czarny czy biały, kobieta czy mężczyzna, dziecko czy dorosły – każdy człowiek posiada taką samą wartość od urodzenia do śmierci, nie może się jej zrzec na przykład sprzedając się w niewolę, a inni nie mogą go krzywdzić, by zaspokoić własne interesy czy żądze.

Etyka praw zwierząt postuluje analogicznie do praw człowieka i wbrew obecnie obowiązującemu podejściu „humanitarnej eksploatacji” ochronę zwierząt jako nośników takiej właśnie nieredukowalnej i nieinstrumentalnej wartości. Respektować prawa zwierząt to w skrócie uznać, że ich prawo do życia, spełniania swoich potrzeb i pragnień jest tak ważne jak analogiczne prawa człowieka i że nie możemy tych praw gwałcić traktując zwierzęta jako środki do realizacji naszych celów, jakby zwierzęta były po prostu surowcami, narzędziami czy maszynami. Respektować prawa zwierząt to powstrzymywać się od eksploatacji, nawet takiej, którą dziś określa się mianem humanitarnej.

Skoro jednak nie chodzi o wszystkie zwierzęta, to czy możemy wyznaczyć gatunki, o które na pewno chodzi? W powszechnym przekonaniu do tych gatunków należy zaliczyć domowe psy i koty. Ludzie w krajach Zachodu, do którego kulturową przynależność zgłaszamy, sprzeciwiają się powszechnie zjadaniu psów w Chinach, żądają wycofania psów i kotów z eksperymentów medycznych i oburzają się, gdy ktoś znęca się nad tymi zwierzętami lub zaniedbując prowadzi do ich cierpienia.

Zatrzymanie się na psach i kotach, czy jeszcze paru innych gatunkach zwierząt trzymanych jako domowi towarzysze, byłoby jednak oparte na podobnie podejrzanej wybiórczości co ograniczenie się wyłącznie do Homo sapiens. „Świnie nie powinny mieć praw, bo zbyt lubię schabowe” – powiedziane w Polsce byłoby przecież dokładnie takim samym argumentem, jak „Psy nie powinny mieć praw, bo zbyt lubimy ich mięso” – zadeklarowane w Chinach.

Twórca pierwszej teorii praw zwierząt, amerykański filozof i i oczywiście zwolennik praw człowieka Tom Regan robiąc przegląd dotychczasowych teorii sprawiedliwości zaproponował kryterium „podmiotu życia” (subject of a life), które obejmowałoby przynajmniej jednoroczne (i starsze) ssaki oraz ludzi. Kryterium to opisał w książce z 1983 roku pt „The Case for Animal Rights”:

Być podmiotem życia, w sensie, który będzie tu używany, oznacza więcej niż bycie tylko żywym i więcej niż bycie tylko świadomym. Być podmiotem życia to być jednostką charakteryzującą się cechami omówionymi w pierwszych rozdziałach niniejszej książki; znaczy to, że jednostki są podmiotami życia, jeśli mają przekonania i pragnienia; zdolność postrzegania zmysłowego, pamięć i poczucie przyszłości, w tym przyszłości własnej; życie emocjonalne wraz z odczuwaniem przyjemności i bólu; interesy w zakresie preferencji i dobrostanu; zdolność do inicjowania działań w celu realizowania swoich pragnień i celów; psychofizyczną tożsamość rozciągającą się w czasie; a także jednostkowy dobrostan, który oznacza, że życie, którego doświadczają odbierają jako dobre lub złe, w logiczny sposób niezależnie od ich przydatności dla kogoś innego czy bycia przedmiotem czyichś interesów.

Dlaczego zaczął akurat od jednorocznych ssaków? Podejrzewam, że kiedy to pisał, taka granica wydawała się bezpieczna. Dodał jednak, że nie ma pewności, gdzie granicę tę należałoby wyznaczyć. Pozostawił więc sprawę otwartą, zależną od poszerzania naszej wiedzy. Dziś naukowcy obserwują cechy podmiotów życia u większości kręgowców.

Twórcą kolejnej teorii praw zwierząt, obecnie określanej mianem abolicjonistycznego podejścia do praw zwierząt jest amerykański prawnik Gary Francione, który za kryterium wystarczające do postulowania praw zwierząt przyjmuje doznaniowość (sentience) i definiuje ją tak:

Istota czująca/doznająca to istota, która ma podmiotową świadomość; istota, która ma interesy, tzn. preferencje, pragnienia czy oczekiwania.
Przejawiamy szowinizm gatunkowy, kiedy twierdzimy, że istota musi mieć umysł podobny do ludzkiego, żeby liczyć się moralnie. Innymi słowy, szowinistycznym jest twierdzenie, że dana istota musi posiadać refleksję na temat samoświadomości lub być zdolna do myślenia pojęciami, lub mieć ogólną zdolność do doświadczania życia tak, jak doświadczają go ludzie, aby mieć prawo do niebycia używaną jako rzecz/zasób. Dopóki jest to ktoś, kto ma podmiotową świadomość i komu na jego własny sposób zależy na tym co się z nim dzieje, dopóty jest to wystarczający warunek do posiadania moralnego prawa do niebycia używanym jako rzecz/zasób.

Francione proponuje zatem niższy niż Regan próg, który dana istota musi przekroczyć, by można było mówić o jej prawach. O jakie zwierzęta chodzi w tym przypadku? Na pewno będą to kręgowce. Francione uważa też, że z pewnością będą to też niektóre bezkręgowce, np. homary. Co do owadów – uznaje, że żadnej pewności nie ma, lecz woli mylić się na ich korzyść i mówi, że celowo ich nie zabija.

W przypadku obydwu kryteriów, zarówno Regan jak i Francione, postulują odejście od eksploatacji zwierząt jako pierwszy i najważniejszy krok w uregulowaniu naszych relacji ze zwierzętami, wypełnieniu etycznej luki, którą pomijamy kończąc sprawę sprawiedliwości na prawach człowieka lub ograniczając się do porządnego zajmowania się psami i kotami. Odejście od eksploatacji to oczywiście weganizm. Czy zawsze możliwy? Być może nie. Ale niewątpliwie z moralnego punktu widzenia konieczny tam, gdzie wykonalny.

Dlaczego nie pozostać przy wygodnym szowinizmie gatunkowym? Angielski psycholog, Richard Ryder, twórca tego pojęcia (speciesism), w eseju na temat (nie)zasadności eksperymentów na zwierzętach z 1974 roku puścił wodze wyobraźni i napisał:

A jak należałoby postąpić wobec Marsjan, gdyby doszło do ich lądowania? Czy byłoby rzeczą etyczną przeprowadzenie na nich wiwisekcji? Ale chwileczkę, przykład ten nastręcza bowiem pewne trudności; zwłaszcza wtedy, gdy okaże się, że przeciętny współczynnik inteligencji Marsjanina wynosi 1000 jednostek, a nie 100 i gdy uświadomimy sobie, że są oni całkowicie uodpornieni na rakiety, broń chemiczną i wyrafinowane argumenty filozoficzne.

„…Niech wszyscy lekarze i studenci medycyny stawią się natychmiast w celu poddania się wiwisekcji. Przykro nam, że musimy podjąć takie kroki – nie jesteśmy sadystami, ale musimy poddać was eksperymentom, aby uzupełnić naszą wiedzę o anatomii i fizjologii człowieka..

Będzie to w końcu z korzyścią nie tylko dla naszego gatunku, lecz także dla waszego. Możliwe, że przysługują wam pewne rudymentarne zdolności do odczuwania bólu, a niektórzy spośród was mogą być nawet zdolni do najprostszych form rozumowania, byłoby jednak z naszej strony zwykłym sentymentalizmem, gdybyśmy przyznali wam jakiekolwiek prawa moralne. Jest niedorzecznością porównywać was z Marsjanami. Dobro Marsjan nade wszystko. Proszę nie myśleć sobie, że zamierzamy zadawać wam jakiekolwiek niepotrzebne cierpienie, lub że nie lubimy ludzi – przeciwnie, wielu spośród nas ma swoich własnych ludzkich ulubieńców”.

Pewnego dnia tak właśnie mogłoby się wydarzyć i wówczas my sami zajmiemy miejsce prześladowanych.

Hmm, no właśnie. Także tego…

Czytaj/oglądaj dalej: