Gdyby rzeźnie miały szklane ściany, kim byliby widzowie?

„Gdyby rzeźnie miały ściany ze szkła, wszyscy bylibyśmy wegetarianami” Tak miał powiedzieć dawno temu wieloletni wegetarianin, słynny Paul McCartney. Stwierdzenie to znaczy mniej więcej tyle, że poznanie prawdy automatycznie pociąga za sobą zmianę zachowania. Czy aby na pewno? Zawsze kusi mnie, by rozebrać okrągłą frazę na części pierwsze. Mam więc i tutaj parę pytań.

Po pierwsze, czy rzeźnie nie mają przypadkiem szklanych ścian już od dość dawna? Transparentność tej ponurej instytucji zapewniają przecież liczne filmiki łatwo dostępne na internecie, nakręcone w różnych krajach, stare i nowe, i ciągle powstające. Są też dostępne na ulicy, pokazywane przez aktywistów. Być może niektóre materiały są zmanipulowane, ale przecież jest ich tak wiele, że razem dają przynajmniej ogólne pojęcie jak wygląda zabijanie zwierząt. Można natknąć się na sceny z rzeźni także w pełnometrażowych, nieanonimowych filmach, dzięki czemu wiarygodność utrwalonych okropności wzrasta. Są też śledztwa prowadzone przez różne organizacje, które podpisują się pod udostępnionymi materiałami i wytaczają sprawy właścicielom konkretnych ubojni o łamanie przepisów dotyczących sposobu zabijania. Można też sięgnąć do raportów Najwyższej Izby Kontroli z kontroli ubojni. Jest więc sporo łatwo dostępnych źródeł, z których dowiemy się JAK to się odbywa. Żeby wiedzieć O SAMYM FAKCIE ZABIJANIA nikt oczywiście nie musi oglądać filmów ani czytać raportów.

Po drugie, dlaczego dzięki szklanym ścianom rzeźni ludzie mieliby stać się wegetarianami? Mam przynajmniej dwie lepsze odpowiedzi, w zależności od tego, jaki aspekt rzeźni wzbudza nasz sprzeciw.

Jeśli samo zabijanie nie robi na nas wrażenia, a opór wzbudził tylko sposób w jaki to się odbywa, moglibyśmy poprzeć „dobrą zmianę” w rzeźni. Podpisywalibyśmy różne petycje: za ukaraniem łamiących prawo pracowników ubojni; za zainstalowaniem CCTV we wszystkich rzeźniach; za zmianą sposobu zabijania np. z rażenia prądem na trucie dwutlenkiem węgla i za zakazem uboju rytualnego.

Jeśli zaś szklane ściany pomogły nam dostrzec ubojnię jako taką (która wcześniej leżała poza sferą naszych zainteresowań) i jej związek z zabijaniem zwierząt, z którym w głębi serca nigdy się nie zgadzaliśmy (ale jakoś nie kojarzyliśmy faktów), to moglibyśmy stać się weganami. Widzielibyśmy bowiem, że trafiają tam nie tylko świnie i duże kurczaki, ale także krowy z dużymi wymionami i chude kury. Innymi słowy, po opadnięciu kurtyny zobaczylibyśmy, że do rzeźni jadą nie tylko transporty zwierząt hodowanych na mięso ale także tych, które hodowano dla mleka i jaj, lecz odesłano do rzeźni, gdy stały się niedochodowe. Przy  okazji rodzi się pytanie: dlaczego McCartney został wegetarianinem?

Swoją drogą, logiczne byłoby, gdyby zwolennicy „dobrej zmiany” powstrzymali się od jedzenia mięsa, nabiału i jaj do momentu wywalczenia i wdrożenia reform, które ich zdaniem sprawią, że widok za szklanymi ścianami będzie do zaakceptowania. Jeśli zaś chodzi o przeciwnych zabijaniu zwierząt wegan, znam wielu, którzy wierzą, że reformy lub kontrole mogą coś zmienić, więc angażują się w ich realizację (ja tej wiary nie podzielam).

Po trzecie, dlaczego mielibyśmy uważać, że poznanie prawdy wystarczy, żeby się zmienić? Prawda jest owszem rzeczą bardzo ważną, w zasadzie elementem niezbędnym do stania nogami twardo na ziemi. Jej antytezą jest często świat reklamy, gdzie zwierzęta radośnie oddają swoje ciała na mięso a szczęśliwe krowy dają nam mleko. Prawda jest niezbędna do podejmowania świadomych decyzji: musimy na przykład wiedzieć, czy rzeczywiście można bez uszczerbku na zdrowiu przejść na dietę roślinną (tak, jest to możliwe). Ale prawda nie wystarczy w obliczu potężnych sił jakie działają na nasz umysł zarówno od wewnątrz jak i od zewnątrz. Mam na myśli szczególnie dysonans poznawczy i konformizm, o których przystępnie piszą autorzy podręcznika „Psychologia społeczna” Elliot Aronson, Timothy D. Wilson i Robin M. Akert.

Kluczowa w psychologii społecznej teoria dysonansu poznawczego opracowana przez Leona Festingera mówi, że lubimy, kiedy nasze poglądy i zachowanie są spójne, bo mamy wówczas pozytywny obraz własnej osoby, zaś kiedy zachowujemy się niezgodnie z naszymi poglądami odczuwamy dyskomfort (dysonans poznawczy) i cierpi na tym pozytywny obraz samego siebie. Podejmujemy wtedy działania, żeby zredukować ten nieprzyjemny dysonans. Możemy to zrobić na parę sposobów: (1) zmieniamy zachowanie, aby zgadzało się z poglądami, (2) usprawiedliwiamy zachowanie zmieniając w jakimś stopniu poglądy, (3) próbujemy usprawiedliwić zachowanie wymyślając nowe uzasadnienia.

Dobrym przykładem jest palenie papierosów. Jeśli palę papierosy, uważam się za osobę rozsądną i zostałam skonfrontowana z informacją Ministerstwa Zdrowia, że palenie jest szkodliwe, zaczynam odczuwać dyskomfort, bo przecież fakt, że palę źle świadczy o poziomie mojego rozsądku. Zatem, by zredukować dysonans poznawczy, mogę (1) przestać palić, by móc nadal uważać, że postępuję rozsądnie, (2) podważyć posiadane informacje poprzez przywołanie przykładów osób, które paliły całe życie i nie zachorowały na raka płuc, (3) dodać zalety, które przewyższają ewentualne wady palenia, np. że jest przyjemne, relaksujące i służy umacnianiu relacji towarzyskich i pracowniczych. Jak widać, (niestety) nie muszę rzucić palenia, żeby nadal uważać się za osobę postępującą rozsądnie.

Podobnie jest z jedzeniem mięsa, nabiału i jaj i uważaniem się za osobę kochającą/szanującą zwierzęta. Jest tak tym bardziej, że wokół jest wiele podobnych osób, które pomagają nam w realizowaniu punktów 2 i 3 (usprawiedliwianiu zachowania) i w zasadzie zniechęcają nas do brania pod uwagę punktu (1), czyli zmiany zachowania. Ale tu już dochodzę do następnej kwestii – konformizmu.

Konformizm, jak wyjaśniają autorzy podręcznika Psychologia społeczna, oznacza podporządkowanie się informacyjnemu lub normatywnemu wpływowi społecznemu. W pierwszym przypadku innych ludzi traktujemy jako źródło informacji w sytuacji dla nas niejasnej lub kryzysowej. To jak zachowują się inni staje się dla nas wskazówką jak mamy się zachować. Na przykład gdy w restauracji wszyscy jedzą nowe dla nas danie rękami, my również zabieramy się za nie bez sztućców. Gdy w budynku rozlega się alarm i wszyscy kierują się do korytarza na prawo, my nie zastanawiając się wiele biegniemy za nimi. Informacyjny wpływ społeczny może być przydatny, choć nie mamy gwarancji, że ludzie, których naśladujemy wiedzą więcej od nas.

W drugim przypadku, innych ludzi traktujemy jako źródło norm i podporządkowujemy się tym normom, kiedy chcemy być akceptowani i lubiani i nie chcemy zostać wyśmiani czy wykluczeni. Publicznie zgadzamy się z tymi normami. Co ciekawe, i niepokojące, ludzie mają skłonność do takiego publicznego konformizmu nawet, kiedy grupa, do której się dostosowują wcale nie jest dla nich szczególnie ważna, i nawet gdy prywatnie nie akceptują danej opinii czy zachowania. Obawa przed byciem odmieńcem, narażeniem się na śmieszność okazuje się bardzo silnym motywatorem.

Skoro tak powszechny jest konformizm (dostosowanie się do większości) i redukcja dysonansu poznawczego (raczej zmiana poglądów niż zachowania), nie powinno dziwić, że w społeczeństwie, gdzie grubo ponad 90 procent społeczeństwa je mięso, nabiał i jaja (a więc produkty ściśle związane z funkcjonowaniem rzeźni) najbardziej prawdopodobnym zachowaniem jest … robienie tego, co większość. Nie z powodu okrucieństwa, sadyzmu, ale raczej z obawy przed ośmieszeniem, z niechęci do odstawania od grupy.

Myślę też, że z obojętności, która nie wynika z braku empatii, lecz z faktu, że w temat szacunku i miłości do zwierząt jest społecznie ograniczony do zwierząt domowych i nie jest poruszany w kontekście zwierząt wykorzystywanych do produkcji mięsa, mleka, jaj czy skóry. Zatem jedzenie kotletów, jajecznicy i sera czy noszenie skórzanych butów po prostu nie kojarzy się ze stosunkiem do zwierząt, a nawet w ogóle ze zwierzętami.

Właśnie z powodu skłonności ludzi do konformizmu i w związku z teorią dysonansu poznawczego, hasło McCartneya wydaje się mało prawdopodobne. Hasło to jest też moim zdaniem nielogiczne, bo McCartney wybiera wegetarianizm, choć odpowiedni (w zależności od poglądów) byłby weganizm lub poparcie reformy metod zabijania. Takie hasła są nierealistyczne, dają złudną nadzieję i powodują dużo rozczarowania i żalu u wielu wegetarian i wegan, którzy nie mogą się pogodzić z faktem, że pokazanie prawdy nie spowodowało szybkiej zmiany u krewnych, przyjaciół i znajomych.

Zresztą, kto nie żywił nigdy takiej nadziei? Równocześnie muszę zauważyć, że w zasadzie wegetarianie mogliby w pierwszym rzędzie być rozczarowani sami sobą – w końcu nie przestali jeść nabiału i jaj, choć poznali przykrą prawdę, że do rzeźni trafiają też krowy mleczne i kury nioski. Skoro jednak redukcja dysonansu poznawczego dotyka wszystkich, mogła dotknąć także wegetarian.

Podsumowując, nie ma nic zaskakującego w tym, że ludzie jedzący mięso dalej jedzą mięso i wegetarianie dalej jedzą nabiał i jaja. Znacznie bardziej interesujące są momenty przełomów, zmiany, w tym zmiany utrzymujące się nawet w obliczu trudności. Psycholodzy społeczni zastanawiają się nad tym, jak to się dzieje, że jednak dajemy radę uczyć się na błędach, pokonywać słabości, przełamywać silną przecież tendencję do samousprawiedliwień, krytycznie analizować swoje zachowanie, pokonywać lęk przed ośmieszeniem i wyciągać praktyczne wnioski.

Badając konformizm i posłuszeństwo, psycholodzy zastanawiają się też nad warunkami, w których rosną szanse na przełamanie niekorzystnego naśladownictwa czy podporządkowania się. W tym więc kierunku powinny zmierzać zainteresowania tych, którzy chcą działać w zakresie zmiany osobistej lub społecznej, bo zaprzeczanie lub dziwienie się powszechnym zjawiskom czy rozczarowanie nimi jest chyba stratą czasu.

Czytaj dalej: