Szklane oczy lisa
W Warszawie, po drodze z pracy do domu, regularnie mijam zakład fryzjerski, a konkretniej tzw. barber shop. Jest to chyba przybytek dla tzw. męskich mężczyzn, bo na ścianach zawieszone są poroża saren (?) i martwe lisy.
Myśląc nad tekstem, zastanawiałam się jak nazwać te nieszczęsne, pozbawione życia rudzielce. Z jednej strony „martwe lisy” wydały mi się określeniem zbyt pełnym na to, co z tych zwierząt pozostało. W końcu są to ciała pozbawione wewnętrznych organów, a ich skóry muszą być wypreparowane z życia tak, by nie zgniły. Słowem, lisy z pewnością nie są tam całe.
Z drugiej strony, określenie „futra z lisów” wydało mi się zbyt cząstkowe jak na fakt, że lisy wiszą tam jednak całym futrem i prawie całym ciałem: głową (gdzie był kiedyś mózg – siedziba lisiej świadomości i emocji), tułowiem (w którym kiedyś biło serce, pracowały płuca, żołądek czy wątroba), łapami i puszystym ogonem.
Sposób w jaki lisy są powieszone na ścianie zakładu – głową w górę, przypomina mi sposób, w jaki wędkarze zatykają na patyku złapane, martwe już ryby. Można też pomyśleć o płaszczach zawieszonych na haczyku w przedpokoju.
Jestem przeciwna zabijaniu zwierząt, nie rozumiem ani satysfakcji płynącej z zabijania, ani przyjemności z przyozdabiania wnętrz ich zwłokami. Jednak nie urodziłam się wczoraj i widok martwych ciał w najprzeróżniejszych, kulturowo usankcjonowanych ramach, mnie nie zaskakuje.
Nie sądzę, żeby prezentowanie takich trofeów było źródłem sadystycznej przyjemności. Podejrzewam, że stanowić może bardziej rusztowanie dla pewnego rodzaju męskości gruntującej się na postrzeganiu świata jako hierarchii bytów, na której ziemskim szczycie stoi mężczyzna. Jego dominacja nad całą resztą, dzieje się również za sprawą odcinania się od empatii, stosowania przemocy i zabijania.
Nawieszane na ścianach w imponującej ilości trofea mają chyba o tym męskim panowaniu przypominać zarówno właścicielom jak i klientom zakładu.
Obejrzałam ostatnio filmik na fejsbukowym profilu Ośrodka rehabilitacji zwierząt chronionych w Przemyślu. Lekarz weterynarii (prezentujący najwyraźniej inny typ męskości) trzyma na rękach małego, oswojonego liska i apeluje do ludzi, żeby nie obdarzali lisich dzieci toksyczną miłością i nie zabierali ich z lasu do domu. Oswojone lisy nie będą mogły bezpiecznie wrócić na wolność, a gdyby zatrzymać je dłużej domu, bardzo szybko rozniosą wszystko w drobny mak, bo nie są przystosowane do życia w mieszkaniu.
Takie oswojone lisy – mówił doktor – są później upychane w ośrodkach dla dzikich zwierząt, czyli miejscach takich jak to, w którym swój apel nagrywał weterynarz podkreślając, że ośrodki te mają zdecydowanie ograniczoną „przepustowość”.
Oglądałam filmik i z przyjemnością patrzyłam na młodego liska. Siedział spokojnie na rękach weterynarza, majdał słodko nóżkami, ziewał, patrzył ufnym wzrokiem wokół.
Kiedy kamera zrobiła zbliżenie na oczy zwierzaka, zmartwiałam. Złapałam się na dziwnej myśli, która jak błyskawica przeleciała mi przez głowę: „dlaczego te oczy są żywe? Przecież powinny być szklane”.
To skojarzenie było makabryczne i równocześnie wiedziałam, skąd się wzięło – w swoim życiu widziałam więcej wypchanych albo wypreparowanych lisów niż żywych zwierząt tego gatunku. Widziałam je w muzeach i na płaszczach, wiele, wiele razy i pamiętam jak nie robiły na mnie wrażenia – ani mi się podobały ani nie podobały, ani mnie przerażały ani wzruszały. Nie czułam też wewnętrznego sprzeciwu wobec ich (najpewniej) gwałtownej śmierci z ręki człowieka.
Ta obojętność nie została wywołana przez moje okrucieństwo (musicie wierzyć mi na słowo). Uważam, że tak zadziałało wychowanie i kultura, bo przecież na takie samo potraktowanie psa nie byłoby we mnie zgody, a czym różni się zastrzelenie lisa pod względem przemocy i nieodwracalności krzywdy, od zastrzelenia psa? Niczym.
To kontekst kulturowych skojarzeń nałożony na akt przemocy wobec lisa (i wielu innych zwierząt) totalnie blokuje naszą empatię, pozwalając na jej swobodne działanie dopiero w przypadku tych „właściwych” zwierząt, czyli psa i kota.
Gdybym kiedyś, jeszcze zanim zaczęłam głębiej się nad tym wszystkim zastanawiać, zobaczyła kogoś w płaszczu z kołnierzem z psa, przeszyłby mnie dreszcz przerażenia i wstrętu. Nie wątpię, że dzisiejsi klienci barber shopu reagowaliby podobnie, gdyby na ścianie, zamiast lisów, zobaczyli wypreparowane w taki sam sposób psy.
Wracając do apelu Ośrodka, okazuje się, że nie tylko kulturowe przyzwolenie na przemoc, ale także skazana na niepowodzenie próba udomowiania, nie są dla dzikiego zwierzęcia, jakim jest lis, niczym dobrym.
Jak żyć z dzikimi zwierzętami, które będziemy spotykać coraz częściej również w miastach zabierających coraz więcej przestrzeni będącej niegdyś ostoją dzikich zwierząt? Czy mamy tym zwierzętom do zaoferowania coś poza zabijaniem, obojętnością lub toksyczną miłością?
Warto się nad tym zastanawiać. Jako jedną z lektur polecam „Zoopolis”, gdzie autorzy, Sue Donaldson i Will Kymlicka, rozważają praktyczne aspekty praw zwierząt dzieląc je tematycznie właśnie pod kątem relacji jakie mamy/miewamy/nie mamy ze zwierzętami – zarówno udomowionymi, liminalnymi (nieudomowionymi, lecz żyjącymi blisko nas) i dzikimi.
Oglądaj/czytaj dalej:
Katarzyna Biernacka
Zajmuję się prawami zwierząt i jestem weganką. Przez 10 lat (2006-2016) działałam w Stowarzyszeniu Empatia. Interesuję się krytycznym (oraz bezkrytycznym) myśleniem i psychologią społeczną. Prawa człowieka są dla mnie oczywistym punktem odniesienia w temacie praw zwierząt. Z wykształcenia jestem nauczycielką angielskiego. Od jakiegoś czasu, w ramach wolontariatu, uczę polskiego. Lubię pisać, czytać i mówić (kolejność tego lubienia bywa różna).