Tragedia wspólnego pastwiska

Jeśli Tadek z miasta X zetnie sobie na święta drzewko z pobliskiego lasu, nie naruszy prawdopodobnie tego ekosystemu. Jednak jeśli drzewka z tego miejsca zapragnie większość mieszkańców miasta X, las (i jego mieszkańcy) może tego nie wytrzymać. Ekonomia nazywa to tragedią wspólnego pastwiska: wobec ograniczonych zasobów decyzje indywidualne mogą być niekłopotliwe, ale stają się problemem, gdy podejmujemy je na skalę masową.

Spróbujmy rzucić okiem na globalną produkcję żywności w kontekście tragedii wspólnego pastwiska: (1) nie pamiętając wcale, (2) myśląc choć trochę i (3) myśląc poważnie o zwierzętach w tę produkcję uwikłanych. Zasobem, który nas interesuje jest: ziemia, woda pitna, powietrze, bioróżnorodność. Interesuje nas ilość i stan zasobów oraz to, w jaki sposób ich wykorzystywanie stanowi zagrożenie dla tych zasobów (również poprzez zanieczyszczenie środowiska i ocieplenie klimatu).

Zwierząt w tym kontekście nie biorę pod uwagę jako zasobów (choć oczywiście zdaję sobie sprawę, że są tak traktowane).

Scenariusz 1
Na potrzeby tego scenariusza trzeba zamknąć oczy i udawać, że zadawanie zwierzętom cierpienia i ich zabijanie w celu produkcji mięsa, nabiału i jaj nie jest żadnym problemem etycznym, mimo że istnieje alternatywa w postaci żywności roślinnej.

W scenariuszu nr 1 chcemy zglobalizować standardową dietę Polaka, Austriaka czy Amerykanina (i innych mieszkańców Zachodu): codzienną konsumpcję schabowych, steków, kurczaków, nabiału i jaj.

Skoro Polak może stwierdzić „mój talerz, moja sprawa!”, a duża ilość produktów odzwierzęcych w diecie to symbol dostatku, to dlaczego z takiej kulinarnej wolności nie miałby skorzystać każdy mieszkaniec Indii, Chin czy Nigerii, a także wszystkich innych krajów świata?

Okazuje się niestety, że realizacja tego scenariusza już dziś grozi szybką tragedią wspólnego pastwiska. Rolnictwo jest sektorem bardzo zasobochłonnym , a produkcja żywności pochodzenia zwierzęcego w porównaniu z produkcją żywności roślinnej wymaga zużycia dużo więcej zasobów (ziemi, wody)*, w większym stopniu przyczynia się do niszczenia bioróżnorodności i powoduje dużo większą emisję gazów cieplarnianych.

Jedną z istotnych rekomendacji w zakresie ograniczania naszego negatywnego wpływu na klimat i i bioróżnorodność jest globalny zwrot ku diecie opartej na roślinach*. Zatem globalny wybór/propagowanie scenariusza nr 1 byłby (będzie?) niezrównoważony i nierealistyczny, niesprawiedliwy (dla ludzi) ze względu na niepotrzebne wyczerpywanie zasobów i przyspieszanie ocieplenia klimatu. Alternatywą nie jest przecież zbiorowe zagłodzenie się na śmierć, ale rekomendowana dieta oparta na roślinach.

Libertariański „Mój talerz, moja sprawa” jako globalna zasada nie ma sensu. Jako lokalny wybór, który udaje możliwość zglobalizowania, to propozycja egoistyczna i nieuczciwa.

Scenariusz 2
W scenariuszu nr 2 chcemy zglobalizować standardową dietę Polaka, Austriaka czy Amerykanina (i innych mieszkańców Zachodu): codzienną sporą dawkę produktów odzwierzęcych z tą różnicą, że zwierzęta mają być lepiej traktowane.

W scenariuszu nr 2 wracam do kwestii cierpienia zwierząt, którą z takim pośpiechem odstawiliśmy na bok przy scenariuszu nr 1. Zakładamy tym razem, że cierpienie zwierząt jednak się liczy. Śmiem nawet twierdzić, że dla rosnącej liczby ludzi, cierpienie zwierząt pozaludzkich okazuje się jednak mieć jakieś znaczenie moralne. Tacy ludzie przynajmniej chcieliby to cierpienie ograniczyć.

Jeśli widzą, że sąsiad bije psa albo głodzi psa, nie będzie to dla nich obojętne i są zwolennikami przepisów, które czynią to zachowanie karalnym. Jeśli widzą, jak pozbawiona większości piór kura siedzi w ciasnej klatce, albo prosięta są kastrowane bez znieczulenia, krowa ma olbrzymie, sprawiające ból wymiona to w ludziach takich budzi się empatyczny odruch sprzeciwu.

I jeśli nadal taki człowiek mówi, mój talerz, moja sprawa, to pojawiają się autozastrzeżenia: chcę jajka, ale żeby kury tak nie cierpiały, chcę schabowego, ale żeby świnie tak nie cierpiały. Chcę mleka, ale żeby krowa nie była traktowana jak maszyna.

Odpowiedzią na te zastrzeżenia i tak wyrażoną chęć zmiany status quo jest propozycja hodowli ekologicznej, ekstensywnej, gdzie zwierzęta mają (przynajmniej teoretycznie) lepsze warunki życia: więcej miejsca w budynkach, wybiegi na świeżym powietrzu, a ich organizmy nie są eksploatowane z taką intensywnością i w takim tempie, jak ma to miejsce w hodowli przemysłowej. Kurczaki hodowane na mięso są karmione tak, że rosną wolniej i nie wyglądają jak kulturyści na sterydach (w zasadzie wszystkie zwierzęta rosną wolniej), krowy mają mniejsze laktacje, kury znoszą znacznie mniej jajek.

Tyle że przy takich rozwiązaniach scenariusza nr 2 tragedia wspólnego pastwiska rodzi się prawie natychmiast, bo ilość zasobów potrzebna do wyprodukowania tej samej ilości żywności w hodowli eko co w hodowli przemysłowej jest nieporównywalnie większa, a żywność taka jest nieporównywalnie droższa. Potrzeba więcej zwierząt, ziemi, wody, więcej karmy, więcej czasu na produkcję tej samej ilości mleka, jaj, i mięsa.

Zatem obecna zachodnia dieta nie tylko nie byłaby możliwa do zglobalizowania, ale na dodatek byłaby osiągalna tylko dla bogatszych Polaków, Austriaków czy Amerykanów. Globalny wybór/propagowanie scenariusza nr 2 wbrew pozorom byłby jeszcze bardziej niezrównoważony, nierealistyczny i niesprawiedliwy niż scenariusz nr 1 (choć zakładałby mniej cierpienia wobec indywidualnych zwierząt pozaludzkich).

Scenariusz nr 2, który wydają się popierać organizacje propagujące „eko” hodowle, spowodowałby jeszcze szybsze wyczerpywanie zasobów i przyspieszanie ocieplenia klimatu. Alternatywą, przypomnę, nie jest przecież zbiorowe zagłodzenie się na śmierć, ale rekomendowana dieta oparta na roślinach.

„Jedzmy eko mięso, eko jaja, eko mleko” jako globalna zasada nie ma sensu. Jako lokalny wybór, który udaje możliwość zglobalizowania, to propozycja egoistyczna i nieuczciwa, de facto dla ludzi o wyższych zarobkach.

Scenariusz 3
W scenariuszu nr 3 nie chcemy zglobalizować standardowej diety Polaka, Austriaka czy Amerykanina (i innych mieszkańców Zachodu), dlatego że zrobimy założenie, które to całkowicie uniemożliwia.

W scenariuszu numer 3 wracam bowiem nie tylko do kwestii cierpienia zwierząt, ale bardziej ogólnie do ich krzywdzenia, a więc także do zabijania. Zakładamy tym razem, że moralnie liczy się nie tylko zdolność zwierząt do cierpienia, ale też ich chęć do życia.

Śmierć ucina jakąkolwiek możliwość realizowania potrzeb, pragnień i preferencji. Smierć chcącego żyć zwierzęcia jest ostateczną, nieodwracalną krzywdą. Żeby zadawać cierpienie czy zabijać zwierzęta pozaludzkie trzeba mieć poważne powody. Inaczej będzie to nieusprawiedliwione, moralnie złe. Bolesny zastrzyk z leczniczą substancją, odebranie życia, by ulżyć w nieusuwalnym cierpieniu albo w obronie koniecznej – to poważne powody. Produkcja mięsa, gdy można uprawiać fasolę – to nie jest poważny powód. Ochota na jajecznicę, gdy można zjeść tofucznicę czy inny produkt roślinny – to także powód błahy, niedający usprawiedliwienia do zadawania cierpienia, zgody na zabijanie.

Dlatego scenariusz nr 3 to globalizacja diety roślinnej. Nie tylko eliminowałby hodowlę zwierząt związaną z cierpieniem i zabijaniem, ale także zbędne okazałyby się uprawy paszowe, a cały sektor produkcji żywności stałby się nieporównywalnie bardziej wydajny – mniejsze zużycie ziemi, wody, mniejsze zanieczyszczenia, mniejsze emisje gazów cieplarnianych. Już sam ten scenariusz w zasadzie wyeliminowałby na długo tragedię wspólnego pastwiska.

Kiedy mówię o powyższych scenariuszach, mam na myśli zarówno wybory indywidualne, jak i politykę żywieniową, w której skład wchodzą decyzje, co jest promowane, dotowane, bardziej dostępne, tańsze, a co nie jest. Dzisiejszy wpis powstał w związku z głosowaniem, jakie odbyło się w związku studentów Uniwersytetu Cambridge za wprowadzeniem diety roślinnej do uniwersyteckiego systemu żywienia. Aby dowiedzieć się więcej, możesz zobaczyć odcinek „Roślinne menu na uniwersytetach to atak na wolność osobistą? | Analiza” na moim kanale na Youtube’ie. Zapraszam!

Czytaj więcej:

Zużycie ziemi na 100g białka
baranina, jagnięcina 184,8m2
wołowina 163,6m2
wieprzowina 10,7m2
drób 7,1m2
groch 3,4m2
tofu 2,2m2

zużycie wody na 1000kcal
wołowina 994 l
wieprzowina 751 l
drób 357 l
ser 1448 l
tofu – 55 l
ryż 610 l
pszenica 242 l

zużycie wody na 100g białka
wołowina 1375 l
groch 178 l
tofu 93 l

Zużycie wody w rolnictwie
Globalnie 70% pobieranej ze środowiska wody słodkiej jest zużywane w rolnictwie. W krajach o niższych dochodach odsetek jest wyższy – 90%, w krajach o średnich dochodach 79%, w krajach najbogatszych 41%. W krajach globalnej północy mniej – USA – około 40%, Rosja 29%, Polska 10%, Francja, Hiszpania około 11%, Niemcy 1,23%.

Ślad węglowy poszczególnych produktów spożywczych (roślinnych i odzwierzęcych), i podział śladu węglowego na kolejne aspekty produkcji, w tym transport produktów:
Na kilogram produktu:
Wołowina (krowy hodowane na mięso) – 60kg odpowiedników CO2
Baranina, jagnięcina – 24kg
Ser – 21kg
Wołowina (krowy hodowane dla mleka) – 21
wieprzowina 6kg
kurczak 6kg
ryby hodowlane – 5kg
mleko – 3kg
mleko sojowe 0.9kg
groch 0.9kg

Dieta zbliżona do roślinnej najlepszą opcją koniecznej redukcji emisji gazów cieplarnianych w rolnictwie:
Utrata bioróżnorodności – potrzebna globalna zmiana diety