Ubój rytualny formatuje nam myślenie?

Przeczytałam ostatnio swój tekst z 2018 roku, w którym wyjaśniam, dlaczego nie poprę już kampanii na rzecz uboju rytualnego. Od tamtej pory nie zmieniłam zdania. Nie wiem, czy mam coś nowego do powiedzenia, ale temat jest aktualny i wciąż mnie uwiera. Chyba dlatego, że jest jak soczewka, która skupia parę bardzo nieciekawych rzeczy – ksenofobię i szowinizm gatunkowy.

Rządy od mojego poprzedniego tekstu się nie zmieniły. Co gorsza, przybył minister edukacji, który na swoim koncie ma szereg wypowiedzi anty-mniejszościowych. Wspominam akurat jego, bo w końcu edukacja antydyskryminacyjna jest potrzebna, żeby ksenofobii przeciwdziałać, a przy takim szefie resortu, można tylko spodziewać się pogorszenia w tym zakresie, dalszego kopania tego tematu w kąt klasy lub poza mury szkoły. Rzeczywistość jest czasem bardziej karykaturalna niż najbardziej chore fantazje.

Może warto zobaczyć dzisiejsze komentarze i porównać z tym co było parę lat temu? Ale szczerze mówiąc nie widziałam niczego nowego, może oprócz rozszerzenia tematu na uchodźców. Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu nie musi być skrojona bezpośrednio przeciwko uchodźcom, żeby podsycać ksenofobiczne nastroje. W końcu już w zasadzie odruchowo, dzięki politycznej propagandzie, utożsamia się uchodźców z muzułmanami, choć tylko niektórzy z nich są tego wyznania.

Czy wszyscy muzułmanie jedzą mięso z uboju halal? Nie wiem. Podejrzewam, że zależy to od poziomu religijności. Myślę jednak, że należy tutaj przede wszystkim podkreślić, że ani islam, ani judaizm nie nakazują jedzenia mięsa. Co więcej, mięsa nie muszą też jeść chrześcijanie, również ci, którzy jedząc mięso krzyczą przeciwko ubojowi rytualnemu. Tak w ogóle, to religie te nie zabraniają nawet weganizmu. Nic nie stoi zatem na przeszkodzie, by chrześcijanin łajający Żydów i muzułmanów za ubój rytualny, przyjrzał się bliżej uboju z ogłuszeniem, dostrzegł cierpienie i nieodwracalną krzywdę zwierząt i przestał w tym brać udział. Ateizm, z tego co mi wiadomo, również nie zabrania poważnego traktowania krzywdy zwierząt i nie staje na przeszkodzie ateistom pragnącym wybrać weganizm.

Ten temat siedzi we mnie jak drzazga. Zastanawiam się, czy kampania przeciwko ubojowi rytualnemu nie sformatowała przypadkiem naszego myślenia na temat eksploatacji zwierząt. Czy nie stworzyła łatwego rankingu cierpienia z ubojem rytualnym na czele? Czy nie służy wybielaniu „zwykłego” uboju i poklepywaniu po plecach większości, która z niego korzysta? Dlaczego tak mało jest głosów, że kampania ta jest wodą na młyn ksenofobii?

(1) Weźmy najpierw kwestię uboju rytualnego i ogłuszenia.

Formuła kampanii nas zwodzi. Dajemy się przekonać, że ubój rytualny to jedyna forma uboju bez ogłuszenia praktykowana w Polsce. To nieprawda.

Największą pod względem skali formą uboju bez ogłuszenia jest rybołówstwo. Nie jest to oczywiście specjalność naszego kraju, ale jako że rozmawiamy o przepisach w Polsce, to odnoszę się do rzeczy, które w Polsce są dozwolone. Czy da się inaczej uprawiać masowy z natury rzeczy ubój ryb w ramach rybołówstwa? Oczywiście, że nie. Czy da się żyć (i to nieźle) bez jedzenia ryb? Tak. Nie jest to więc gałąź gospodarki dostarczająca produktów niezbędnych do życia i zdrowia. Jedzenie jest niezbędne, ale tę potrzebę można zaspokoić uprawą roślin – warzyw, owoców, zbóż, etc.

Kolejnym rodzajem uboju, w którym prawo polskie zezwala na brak ogłuszenia wobec niektórych zwierząt jest „ubój domowy”. Określenie to pojawia się w Ustawie o ochronie zwierząt („ochrona” nie jedno ma imię). Ustawa nakazuje tu ogłuszenie tylko wobec zwierząt kopytnych. Zatem wszystkie ptaki czy króliki można zabijać bez ogłuszania.

I wreszcie coś, co ja zaliczę do podkategorii „uboju domowego”, a pozwolę sobie to zrobić, bo „ubój domowy” nie jest nigdzie zdefiniowany. Chodzi mi o zabijanie karpi na Święta Bożego Narodzenia przez obywateli przestrzegających polsko-katolickiej tradycji z korzeniami w czasach PRL-u. Każdy w domu (mniej lub bardziej po kryjomu) może sobie taką rybę zabić tak jak tylko chce. „Może” – w takim sensie, że nikt mu nie zabroni i nikt go nie skontroluje. Nikt nie będzie wymagać od obywatela kupującego żywego karpia zobowiązania do zachowania jakichkolwiek zasad przetrzymywania i zabicia ryby ani wykazania zaświadczenia o zdolności do uboju takiego kręgowca. Obywatel może nawet (po pijaku) pomylić głowę ryby z ogonem i też nikt mu nic nie zrobi. Takie są fakty. Rodzi się tu dodatkowe pytanie, czy to przypadkiem nie jest ubój religijny?

(2) Weźmy kwestię uboju rytualnego i cierpienia.

Kampania przemawia do nas opisem dodatkowego, zbędnego cierpienia przed śmiercią. Być może myślimy sobie wtedy, że nawet skazańcom zapewnia się szybką, w miarę bezbolesną śmierć, a tutaj niepotrzebnie się to umieranie przedłuża. Być może wyobrażamy sobie zwierzęta dławiące się własną krwią. Nie chcę bagatelizować tego cierpienia. Stawiam je jednak w kontekście, którego kampania unika.

Po pierwsze, cierpienie jest zbędne nie tylko w uboju rytualnym. Zbędne jest każde cierpienie, które zadawane jest zwierzętom, w celu realizowania stylu życia, i które i nie wynika z konieczności. Innymi słowy, wszystkie zwierzęta kładzione na ołtarzu naszego stylu życia cierpią niepotrzebnie. Wyjaśnię: choć wszyscy musimy coś jeść (więc jest to nasza potrzeba), to już jedzenie produktów odzwierzęcych – mięsa, nabiału i jaj – jest stylem życia (nie jest koniecznością), bo dieta 100% roślinna może spełnić zapotrzebowanie organizmu człowieka na każdym etapie życia.

Oczywiście, aby zadbać o zdrowie, dietę roślinną trzeba dobrze ułożyć i do produktów roślinnych mieć dostęp. Dodam jednak, że warunek dobrego ułożenia i dostępności szeregu produktów dotyczy także diety, w której występują produkty odzwierzęce.

Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu albo zakłamuje rzeczywistość, albo prowokuje odbiorców do takiego stronniczego odbioru faktów. Uważam, że jesteśmy winni zwierzętom i sobie odkłamany obraz rzeczywistości, w której dostrzeżemy, że zbędnym cierpieniem jest nie tylko ubój bez ogłuszenia ale i jakikolwiek ubój. Nie tylko ubój, ale i transport. Nie tylko transport ale i hodowla, często w haniebnych warunkach.

Drugą zaś kwestią jest mierzenie cierpienia. Nie jestem w stanie podjąć się takich pomiarów. Wiem jednak, że to, co robi na nas największe wrażenie niekoniecznie musi przekładać się na największe cierpienie. Wiem, że cierpienie może być ostre i krótkotrwałe, ale też nieostre, lecz intensywne i przewlekłe. Zwierzęta na fermach cierpią tygodniami i miesiącami: bo są intensywnie eksploatowane, co odbija się na ich zdrowiu (np. krowy mleczne i ich wymiona), bo żyją w tłoku, bo tak jest taniej (np. kury nioski, kurczęta brojlery), bo nie opłaca się leczyć urazów czy niezakaźnych chorób, takich jak odparzenia, zwichnięcia, złamania (szczególnie u małych zwierząt). I tak dalej.

Co więcej, ubój z ogłuszeniem, biorąc pod uwagę jego masowość, odbywa się bardzo różnie – nie zawsze z ogłuszeniem. Kampania przeciwko ubojowi rytualnemu trochę nam to całe cierpienie ukrywa i mówi, że z jednej strony jest porządna hodowla i „humanitarny” ubój, gdzie zwierzęta nie cierpią, a z drugiej jest ubój rytualny, gdzie dochodzi do potworności. To nie tak. Zupełnie nie tak.

Jak już wcześniej wspomniałam, uboju z ogłuszeniem polskie prawo nie wymaga wobec kur, kaczek, gęsi czy indyków a także królików zabijanych poza ubojnią. Czy one mniej cierpią niż krowa? A może taką „drobnicą” nikt się nie przejmuje? Z cierpieniem ryb jest jeszcze większy kłopot, bo może w ogóle nie przemawiać nam do wyobraźni. Ryby nie wydają dźwięków, na które jesteśmy najbardziej uwrażliwieni w rozpoznawaniu cierpienia. Nie posiadają mimiki, która by nam coś mówiła. Niemniej, są to kręgowce i względy anatomiczne, neurologiczne i fizjologiczne wskazują na ich zdolność do cierpienia, nawet jeśli tego dobrze nie widać.

(3) Spójrzmy też na kwestię uboju rytualnego i oceniania Żydów i muzułmanów jako gorzej traktujących zwierzęta.

Biorąc poważnie pod uwagę powyższe kwestie, trudno jest dojść do wniosku, że ubój rytualny robi taką różnicę, która usprawiedliwiałaby postawienie grubej kreski między – z jednej strony Żydami i muzułmanami a z drugiej – całą resztą. W końcu styl życia tej reszty też opiera się na niepotrzebnym cierpieniu zwierząt (mówiłam wcześniej tylko o mięsie, nabiale i jajach, a przecież wciąż działa przemysł futrzarski, skórzany, wełniany, cyrki ze zwierzętami; w Polsce nie można produkować, ale sprzedaje się foie gras). Nie ma więc powodu, by na podstawie jednego kryterium nazywać jednych barbarzyńcami, a drugich cywilizowanymi ludźmi.

Wszyscy jesteśmy mało cywilizowani jeśli chodzi o stosunek do zwierząt. Brakuje nam gotowości do zmiany. Zmiany przyzwyczajeń. Potrafimy dobrze manewrować uwagą i empatią, żeby ominąć te zwierzęta, na których eksploatacji opiera się nasz styl życia. Co więcej, chcemy mieć o sobie dobre mniemanie, więc kampania, która podsyca ksenofobię wyznaczając „tych obcych barbarzyńców”, jest na rękę osobom stanowiącym polską etniczną i religijną większość, które uważają się za wrażliwe na los zwierząt (albo chcą za takich uchodzić ze względów pragmatycznych) a równocześnie nie chcą rezygnować ze swojego stylu życia .

(4) Weźmy pod uwagę jak takie kampanie mogą wpłynąć na traktowanie Żydów, muzułmanów, i szerzej, uchodźców.

Szczególnie w dobie zmian klimatycznych i migracji trzeba również zadać sobie pytanie, czy naprawdę dobrym pomysłem jest diabolizowanie Żydów i muzułmanów i robienie z uboju rytualnego papierka lakmusowego stosunku do zwierząt, zamiast otworzyć szerzej oczy na temat eksploatacji zwierząt ogółem. Dzisiaj ci, którzy najgłośniej krzyczą przeciwko ubojowi rytualnemu, jeszcze bardziej zdzieraliby gardło, gdyby ktoś próbował im choć raz w tygodniu zdjąć z talerza kotlet schabowy, albo na święta zakazać kupienia świeżo ubitego w sklepie lub żywego karpia.

A tak przy okazji, gdyby na świecie byli tylko Żydzi i muzułmanie, nie było by całej hodowli trzody chlewnej. Ciekawe czy tego też obawiają się smakosze schabowego. Choć w Polsce jest sporo osób, które chciałyby usunięcia konia czy królika z „listy zwierząt rzeźnych” (to uproszczenie, nie ma takiej listy), to założę się, że gdyby ktoś zaproponował zakaz uboju świń w naszym kraju, dostałby natychmiast werbalny łomot, oskarżenie o popadanie w skrajności, a być może – jak na dzisiejsze warunki przystało – oskarżenie o udział w żydowskim spisku.

Powiem szczerze, że wkurza mnie kampania, która jest takim dwupakiem: daje alibi dla szowinizmu gatunkowego i ksenofobii. Popierający ją nieweganie traktują to jako okazję, by wyrazić swoją „cywilizowaną” wyższość, zaś popierający ją weganie często przymykają oko na towarzyszący kampanii antysemityzm i szowinizm gatunkowy w myśl mantry „zawsze to krok do przodu”.

Czy zawsze jakieś działanie jest krokiem do przodu? Reformy dobrostanowe są na etapie legislacji tańcem coraz gorszych kompromisów i okresów przejściowych, po których następuje zwyczajna rzeczywistość pełna pogardy i obojętności (hodowców i konsumentów) wobec zwierząt. Rzeczywistość masowej hodowli, masowego transportu i masowego uboju. A wszystko to realizowane w dużym tempie, niezależnie od stanu technicznego narzędzi, w wykonaniu nisko opłacanych, często zmieniających się pracowników. Niskie koszty produkcji muszą sprostać wymogom rynku, by styl życia mógł być realizowany bez przeszkód. Do tego dochodzi słabo sprawowana kontrola nad realizacją istniejących przepisów. I przekonanie, że nam – ludziom – się to należy. Nasza kiełbasa, nasze schabowe, nasze masełko, nasze jaja. I brak tego podstawowego pytania: czy trzeba?

A strajk rolników? W sumie nie dziwi mnie ich oburzenie na wybiórcze potraktowanie uboju rytualnego w kontekście szeregu praktyk, które składają się na hodowlę zwierząt z przeznaczeniem na mleko, jaja i mięso. Trudno jest dobrze uzasadnić wybiórczy zakaz (ubój rytualny zły), jeśli generalnie przyzwala się na krzywdzenie zwierząt dla podtrzymania stylu życia. Wtedy okazuje się, że są lepsi i gorsi. Lepsi hodowcy i gorsi hodowcy. I lepsi i gorsi konsumenci. Styl życia tych lepszych jest wart krzywdzenia zwierząt, styl życia tych gorszych już nie.

Słusznie wybrzmiewa pytanie: dlaczego religia ma być ważniejsza niż niekrzywdzenie zwierząt? Ale ja dopytam: dlaczego styl życia ma być ważniejszy niż niekrzywdzenie zwierząt? Dlaczego tradycja świecka lub zeświecczona ma być lepszym uzasadnieniem dla krzywdzenia zwierząt niż tradycja religijna? Dlaczego wciąż bawimy się w ciuciubabkę i wytykanie palcem innych, zamiast porządnie zmierzyć się z tematem eksploatacji zwierząt?

Rozwój, w tym rozwój etyczny, wymaga niewygody, złego samopoczucia, zwątpienia, refleksji, czasem psychicznego bólu i poczucia winy, gotowości do uznania, że popełniło się błąd, że popełniało się wiele błędów, gotowości do zmiany. Czy taka postawa uwłacza człowieczeństwu? Czy jesteśmy mniej ludzcy, gdy weźmiemy pod uwagę nie tylko interes własnego gatunku i nie tylko własną grupę etniczną czy religijną?